Wczesny ranek. Mgły powoli unoszą się znad ziemi. Obudziło mnie ćwierkanie moich Świergotek, tak rozemocjonowanych przyjazdem Hirka. Ale nie powiem. I ja z niecierpliwością czekałam na kolejne pieczeniowe spotkanie z Oczko. Szybki przegląd lodówki i spiżarki, wyjęcie potrzebnych ingrediencji do czarodziejskiej pracy, zleconej nam przez Czarodziejkę Gospodynię, Ptasię i już po chwili dzwonek do drzwi, obwieszczający przybycie drugiej czarodziejki.
Obie wprawdzie ze snem pod powiekami, twardo jednak odgoniłyśmy Piaskowego Dziadka, dokładnie odmierzając płyny i proszki, uważnie czytając magiczne zaklęcia, by nasze pieczeniowe czary zakończyły się zamierzonymi efektami. I tak w dużych miskach roztrzepałyśmy mąkę, z mlekiem i dodatkiem drożdży, by powstało jednorodne i gładkie sponge, które pod folijką schowałyśmy. W niecały kwadrans później resztą mąki i drożdży, ledwie łyżkę czubatą mąki odsypując na później, zasypałyśmy miksturę, co to wcale gąbki jeszcze nie przypominała. Kiedy jednak minęły cztery godziny inaczej cała sprawa się już miała. Naleśnikowate ciasto, przebiło się odważnie przez pierzynkę z mąki i do pracy sie rwało. Zanim jednak to nastąpiło ...
Miałyśmy cztery godziny dla siebie, by obserwować harce Ptaszyn i Hieronimusa, który najwyraźniej po ostatnich spotkaniach z kotami, wcale to a wcale nie chciał zaprzyjaźniać się bliżej z naszą kocią kruszynką, Briczollą. Ptaszyny jednak, niepomne na ostrzeżenia ich kompana, skakały radośnie wokół śpiącego kota. I prawie jak w dziecięcej piosnce o starym niedziewiedziu co to mocno śpi, gdy kocica otworzyła oczęta skończyła się dziecinna igraszka i Świergotki szybko uciekać musiały.
Ubawione tym kocio-ptasim spotkaniem, tym więcej zapału miałyśmy do dalszych prac magicznych nad naszym bananowym wypiekiem. Ciasto po połączeniu z rozgniecionym bananem i mięciutkim masłem, z początku oporne, zupełnie w moich rękach nie chciało się przeobrazić, w przeciwieństwie do oczkowego dzieła, które szybko uległo pod wpływem jej uścisków i uderzeń. Kiedy i ja całe swoje serce i siły, pełnię magii wplotłam w ciasto, metodą Bertineta je traktując, poddało się by po kilku minutach stać się jednolite, sprężyste i elastyczne. Takie właśnie obie kulki ciasta do misek powróciły, by rosnąć przez dwie godzinki, a nam dając czas na warzenie bulionu, zupki, czy zupełnie nieudanej cytrusowej brioszki. Ale o tym innym razem.
Gdy ponownie w obroty czarodziejskie wzięłyśmy nasze przyszłe chleby, prawdziwa zabawa, ale i nauka się zaczęła. Wspomagane przez wspaniałe instrukcje Piekarniczej Nadczarodziejki, Tatter (odnaleźć je możecie tutaj i tutaj), formowałyśmy owalne bochenki. Skoro dwie metody podane zostały, a i nas dwie młode czarodziejki się spotkały, eksperyment postanowiłyśmy uczynić. Oczkowa Wiedźma pierwszą metodę wypróbowywała, ja z drugą postanowiłam się zmierzyć. Nasze wnioski i sprzeczne i zgodne były. Wprawdzie pierwsza metoda i szybsza i wygodniejszy do krojenia w kromki bochenek zapowiada, to druga metoda mimo że bardziej pracochłonna, ładniejszy w kształcie chlebek obiecuje.
Żadna z metod jednak szczególnie trudna się nie okazała, więc pięknie uformowane chlebki, choć jeszcze nie mające mieć właśnie takich ostatecznych kształtów, jakie możecie zobaczyć powyżej, na dwie godziny pod przykryciem w ściereczkach zostały zostawione. Otulone materiałem, prawie jak dzieciny kocykiem, spały sobie spokojnie, a w nich czarodziejska moc wrzała, by powiększać je, dodając im smaku i aromatu, ich strukturę lekką niczym piórko tworząc.
Magia to piękna, choć czasem trudna sztuka. Ale gdy podchodzi się do niej z pasją i współdziała ze sobą, wtedy cudowne melodie, nawet na cztery ręce można wygrywać. Przy dźwiękach muzyki z cicha dolatującej do nas, wygrywałyśmy wspólnie i nasze sonaty na naszych chlebowych fortepianach, a czarodziejskie nuty spod naszych palców się wydobywające, ponownie stworzyły dwa piękne bochenki, uformowane już wcześniej sprawdzonymi metodami. Tym razem jednak dzieła nasze na ostateczne rośnięcie zostać miały odłożone. I tutaj wkradł się chochlik do naszej czarodziejskiej pracy. W naoliwionych formach, piękne bochenki, zamiast złączeniem w dół, to złączeniem do góry zostały położone. My jednak tak zafascynowane wspólną czarodziejską pracą, ubawione graniem na cztery ręce, zapomniałyśmy nauki, płynące z ust literackiej stregi Fiory "... La Cucina jest poważną sprawą, musimy poświęcić jej całą naszą uwagę, ponieważ jeśli tego nie uczynimy (...) czeka nas za to kara" **.
Nas kara jednak nie czekała, a jedynie drobne upomnienie, taki ot, psztyczek w nos. Gdyż kiedy nasze bochenki wyjęte zostały z mego kapryśnego pieca, pięknym aromatem nas otoczyły, zniewalając na chwilę, by po tym momencie zapomnienia sprowadzić na ziemię, kostropatym z lekka wyglądem. Nauczone jednak, by następnym razem chleb przed ostatecznym powiększeniem złączeniem w dół ułożyć, zajadałyśmy ze smakiem ten czarodziejski chlebek, po ukrojeniu parójących wciąż jeszcze pierwszych kromek.
Późny już wieczór nastał, gdy dwie czarodziejki się rostały. A każda w swoim domu, ze swoim Ukochanym czarodziejską pracą się dzieliła. Pyszne, puszyste, lekko tylko wilgotne chlebki, doskonałe były z cienką warstewką masła, dżemu, czy nawet z serem i lekką wędliną. Tak szybko zniknęly, że na drugi dzień zdjęcia do albumu moich magiczno-pieczeniowych dokonań mogłam zrobić z samej tylko końcówki chlebka.
Chleb bananowy lekki jak piórko
Składniki zaczynu (sponge):
80g (1/2 szklanki + 1 łyżka) mąki pszennej (użyłam luksusowej wysokobiałkowej, ale można użyć zwykłej)
103 g wody* w temp. pokojowej
1 łyżka (20g) miodu
1/4 łyżeczki drożdży instant lub 2.5g świeżych
Przygotowanie zaczynu: Składniki zaczynu mieszamy w misce, roztrzepujemy trzepaczką, by wprowadzić powietrze (ok. 2 min). Ciasto będzie przypominać gęstą masę np. naleśnikową. Nakrywamy folią, odstawiamy na chwilę, podczas której przygotowujemy sobie pierwsze trzy (lub dwa - patrz * poniżej) składniki z:
Składniki ciasta chlebowego:
207g (ok. 1 1/2 szklanki) mąki pszennej jw.
3/4 łyżeczki drożdży instant lub 7.5 g świeżych
2 łyżki (20 g) mleka w proszku, najlepiej odtłuszczone*
4 łyżeczki (18,5g) miękkiego masła
1 większy, bardzo dojrzały banan (113g/1/2 szklanki), lekko zmiażdżony
1 łyżeczka soli
* Jeśli nie mamy mleka w proszku, zastąpmy wodę w zaczynie mlekiem w temp. pokojowej, najlepiej chudym
[Użyłyśmy mleka chudego do sponge]
Przygotowanie: Mieszamy razem mąkę (jeśli będziemy wyrabiać ciasto ręcznie, nie w mikserze, możemy odłożyć ok. 40g z tych 207 g, i dodać je ew. - lub nie - przy wyrabianiu ciasta po wyrośnięciu), drożdże i mleko w proszku, jeśli używamy. Zasypujemy tą mieszanką zaczyn (sponge), przykrywamy dokładnie folią i odstawiamy na 1-4 h w temp. pokojowej (lub na 1 h w temp. pokojowej i potem do lodówki na 8-24 h; w przypadku leżakowania w lodówce wyjmijmy zaczyn z lodówki na 1 h przed dalszym wyrabianiem).
Po tym czasie dodajemy do ciasta banana i masło oraz sól, jeśli wyrabiamy ciasto ręcznie, a bez soli jeśli wyrabiamy mikserem. Wyrabiamy krótko ciasto, do połączenia składników i odstawiamy na 20 minut. Po tym czasie wyrabiamy elastyczne, gładkie ciasto (jeśli wyrabiamy mikserem, to teraz należy dodać sól). W przypadku wyrabiania ręcznego - jeśli ciasto się klei, dodajemy odsypaną mąkę, jeśli się zdecydowaliśmy na odsypanie. Ciasto może się lekko lepić do palców, ale tylko lekko. Jeśli wyrabiamy mikserem, a ciasto jest zbyt suche, to możemy dodać odrobinę wody.
Wyrobione ciasto [metodą Bertineta] odstawiamy do wyrośnięcia w natłuszczonej, nakrytej folią misce, na 1-2 h, aż się podwoi. Po tym czasie wyjmujemy na blat, rozpłaszczamy delikatnie - nie zanadto, by nie odgazować za bardzo - w prostokąt i składamy w paczuszkę lub 2 x w list (tu i tu Tatter pokazuje składanie bochenków prostokątnych). Ponownie odkładamy do wyrośnięcia, na kolejne 1-2 h.
Po tym czasie formujemy właściwy bochenek prostokątny. Umieszczamy złączeniem do dołu w natłuszczonej małej keksówce (na ok. 500 g bochenek, ok. 12x22 cm lub podobnie). Nakrywamy natłuszczoną folią i dajemy wyrosnąć 1 1/2-2 h, aż lekko przerośnie brzeg keksówki. Lekko naciśnięte dobrze wyrośnięte ciasto wróci powoli na swoje miejsce.
[Użyłyśmy keksówek o wymiarach 8 cm x 27 cm]
Piekarnik nagrzać do 250 st. 1 h przed pieczeniem, jeśli mamy kamień; jeśli nie, nagrzać w nim blaszkę do pieczenia, na którym postawimy keksówkę. Pieczemy w naparowanym piekarniku 5 minut, skręcamy temp. do 190 st., pieczemy 15 min, i do 180 st. - na 10 minut. Gdyby wydawał się Wam zbyt brązowy, można przykryć folią. Gotowy chleb będzie brązowy z wierzchu, a patyczek suchy. Opcjonalnie, po wyjęciu z piekarnika, gorący chleb można posmarować łyżeczką stopionego masła.
Uwagi: My piekłyśmy ten chlebek cały czas z naczyniem z wodą w środku i nie było problemy ani ze zbyt znacznym wypieczeniem skórki ani z jego twardością. Zrobiłyśmy jednak jeden błąd, a mianowicie pozostawienie na ostateczne wyrastanie bochenków złączeniem do góry, lub przynajmniej nie obrócenie ich przed pieczeniem, złączeniem w dół.
A tutaj jeszcze zapowiedź mojej zupki, co to jej Hirek i Ptaszyny też próbowały, a ja z moim mężem i Oczko pałaszowaliśmy z wielką ochotą - norweski krem kartoflany.
** cytat z Lily Prior "La Cucina"
Smacznego.
20 komentarzy:
Tili, podziwiania mego nie ma końca! Jesteście boskimi piekareczkami! :))
Ptaszynki, Hirek i Briczolla pieknie wyglądają. Kota jest cudowna!:))
Pozdrówka dla chrześnic i dla Ciebie całuski :***
Tili, jak Ty piszesz! Jestem pod wrażeniem. Pięknie chlebki! Ja wcale nie bawiłam sie w złączenie i składanie w list ciasta. Zrobiłam owalną kulę i włożyłam ją do formy:) Ale chyba nie mam się czym chwalić. Teraz mi trochę wstyd, że tak mało ambitnie podeszłam do zadania:(
Noooo Kochana, rzeczywiście pod pierzyną masz wenę, że hoho! ;))
Ten fortepian i nuty, nawet Fiora... ;)
Cudownie! :) Jak zawsze - dzięki za wspólnictwo chlebakowe ;))
buziaki i zdrowiej! :)*
Tak mnie czytanie Waszych poczynań usposobiło, że i mnie jakoweś słowa niewspółczesne w głowie się plotą. Gadać ci zaczynam zupełnie po ichszemu, a czy kto zrozumie to ja na to nie baczę.
Piękną Wy zabawę miałyście, czarodziejką okrutnie, że żal człowieka chwyta nie do pohamowania!
A na zakończenie zapytuję tylko: cóż to za choroba nieznana mości Czarodziejkę Tili złapała i trzyma w szponach?
Haha! No dobra, koniec tego plecenia trzy po trzy. ;-) Relacja z Waszych wspólnych poczynań jak zwykle wesoła. :)
Ale się dobrze bawiłyście :) Chleby wyglądają bardzo fajnie - tak rustykalnie! A keksówki miałyście długie, dlatego kształt i wysokość inna.
No i głaski dla koty ;))
piękny opis, zazdraszczam wam niemiłosiernie, jak zwykle zresztą ;)
ja także piekłam z naczyniem z wodą (Twoje nauki ;) ) i tez jak wiesz nie tak ułozyłam ciasto w formie ;)
Cudna ta Twoja opowięść-sprawozdanie z magicznej kuchni i o czarodziejskich piekareczkach!
Pozdrawiam.
Piękna opowieść! I zazdrość mnie zżera - ja też chcę tak wspólnie popiec!
Lisko to co może w ostatni weekend stycznia zrobimy wspolną weekendową piekarnie?
Majanko, dzięki Słońce :) Mam nadzieję, że następnym razem może razem będziemy piec, nawet jeśli jeszcze nie w jednej kuchni :))) Buziaczki od Chrześnic :*** a kot właśnie leży mi na kołdrze i wygrzewa mnie, zabierając chorobę :)))
Kasiu, my miałyśmy niezły ubaw właśnie z tego formowania, choć największy z walenia ciastem, gdy metodę Bertineta próbowałyśmy uskuteczniać - wprawdzie to wciąż jest coś ala Bertinet, ale efekty są, a to najważniejsze :)))
Oczko, bo jak myślę o naszym wspólnym pieczeniu to mi się od razu tak lekko i muzycznie robi na duszy, że się nawet zdrowsza czuję :))) I ja Ci dziękuję za wspólne pieczenie i super czas :) Buziaczki Kochana :*** A co do zdrowienia, to jakoś kiepsko to na razie widzę, choć staram się zachować optymizm :(
Małgosiu, bo to tak sympatycznie pisać czasem inaczej niż zwykle :) A zabawa rzeczywiście przednia i ze szczerego serca polecić ją mogę :)
A choroba to wciąż wirus niewiadomego pochodzenia, ale jest też groźba zapalenia płuc i to już jest gorsza wieść :( Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - jeśli przykuje mnie do łóżeczka, to sobie przynajmniej nadrobię zaległości z czytania pysznych blogów :) Trzeba jasno patrzeć na świat :)
Ptasiu, wiem że keksówki inne wymiary mieć powinny, ale przynajmniej powierzchniowo zgadzały się jako tako :) Za to chlebki wyszły takie czarujące, choć rzeczywiście dość czasochłonne :) Kotek zamruczał w odpowiedzi na pogłaskanie :)))
Aga, ale pierwsze koty za płoty i już zaopatrzona w Kwasiorka będziesz mogła nawet chlebki zakwasowe piec, a razem też jeszcze nie raz coś upieczemy :)))
Kass, dziękuję :))) Bo taka jest właśnie dla mnie kuchnia - jak pracownia czarodzieja czy też chata baby zielarki, gdzie różne magiczne wspaniałości można wyczarować :)))
Lisko, dzięki :) I niech zazdrość Cię nie zżera, tylko zapraszamy następnym razem do wspólnego pieczenia, wszak nie tak daleko od siebie mieszkamy :)))
Zdrowiej kochana Tili, przesyłam moc uścisków i ciepłych fluidów, okrywam kołderką, daję buziaka w czółko. Zdrówka zyczę ! Kuruj się Słonce :)))
Majanko, dzięki wielkie :) Właśnie miałam odłożyć laptopa i się zdrzemnąć, a tutaj widzę tak miły komentarz :))) Kochana jesteś :* Buziaczki i zmykam w morfeuszowe objęcia :)
super ta opowieść istne taka czarodziejska:)
Tiluś, a ja się już doczekać nie mogę tego już ulubionego ;) zupiarskiego zdjęcia bratowego z różnymi talerzami ;))
jak zdrówko?
Margot, dzięki :) Tak czarowna akcja nie mogła się odbyć bez odrobiny magii :)))
Oczko, już jest opublikowane w kolejnej notce :)
Aga, ehhh, szkoda gadać :( Przespałam się, to teraz mam więcej sił, ale i tak mam kryzys wieczorny :|
Widziałam! :)) Dzięks! :)*
Tiliuś spokojnej nocy Ci życzę :*
nie daj sie choróbsku, ja też ostro walczę :*
Chlebki bardzo piękne Wam wyszły - i do tego proces chlebopieczeniowy pięknie opisałaś Tilio - przyjemnie się czytało i przyjemnie oglądało fotki :)
Dużo zdrówka Ci życzę !
Abbra, dzięki wielkie :) Takie wspólne pieczenie to cudowna sprawa, więc i sama przyjemność o tym pisać :)))
Prześlij komentarz