Upalny dzień, ja zajadam dolmy w Samirze ... "Message from the dark side there is!" ...nagle dźwięk sms'a sprowadza mnie na ziemię. "Może spotkamy się jutro. Oczko." Dzwonię i słyszę, że ma kilka książek dla mnie. Porządki robi, a książki już przeczytane, niepotrzebne, nowego domu szukają. Ja książkom nigdy nie odmawiam ... Oczku też ;)
Na drugi dzień pakujemy się do samochodu i jedziemy do Zacisznej. Gdy wchodzę do mieszkania zapiera mi dech w piersiach. Cały kuchenny stół załadowany książkami, na podłodze pudełka po owocach ... odebrało mi mowę. Choć to tydzień temu blisko było, ja wciąż oglądam książki, czytam przepisy, historie i anegdotki, popijam zieloną herbatę i obmyślam. Kataloguję w głowie pomysły i mąki, bo i te dostało mi się w ramach porządkowego tajfunu Małej.
Nie wszystko to jednak. Tamten dzień - ciepły, choć pochmurny, zapisał się jeszcze innym zdarzeniem. W końcu jak się dwie Smakoszki spotkają, a jeszcze towarzyszył nam mój Pan Mąż Smakosz, to nie można zapomnieć o jedzeniu, naprawdę dobrym jedzeniu. Na wyprawę do obcych miejsc się nam zebrało i tak do ... Gruzji trafiliśmy. Kilka ulic od Zacisznej, a już w "Gaumarjos" siedzieliśmy, oglądając przyjemny, pełen najróżniejszych detali wystrój i dogłębnie studiując menu. Nie można powiedzieć, by lista dań szczególnie rozbudowana była, ale to właśnie mocną stroną tego miejsca jest. Dania gotowane z serca, jak w domowej kuchni, otwartej dla bliższych i dalszych, rodziny i znajomych.
Na pierwszy strzał poszły ... zupy. Oczywiste, prawda? W końcu z eks-Zupoholiczką przy stoliku siedzieliśmy. Ja pałaszowałam lobio - mocno paprykowa, fasolowa zupa na wyrazistym bulionie, doprawiona orzechowym sosem. Delicje! Mój Mąż zachwycał się charczo - intensywnie kolendrowym orzechowym kremem z wołowiną. Spróbowałam i wcale się nie dziwię jego podziwowi. Oczko zaś ... zupie powiedziała "Basta" i za leczo się zabrała, co to uroczą nazwę miało - adżapsandal. Bakłażany, cukinia, cebula i pomidory we wspaniałym występie, okraszonym kolendrą i aromatem przypraw.
Potem przekąsek popróbowaliśmy, choć już w żołądkach niewiele miejsca było po pożywnych zupach. Roladki z cukinii i bakłażana, z orzechowym pesto spełniły nasze oczekiwania. Zgrillowane plastry warzyw, suto posmarowane orzechowym kremem, ozdobione natką i ... nasionkiem granatu. Ten dodatek był lekkim rozczarowaniem. W końcu na zdjęciach w menu czerwone ziarenka w znacznie większej liczbie zachęcały do konsumpcji. Za to chaczapuri, drożdżowy placek z serami, z sosem pomidorowym podanym w osobnej sosjerce zachwycił moje i mojego Męża podniebienia. Stanowczo zaliczamy się do miłośników serów. Dla oczkowego języczka zbyt intensywne były to klimaty, choć i ona kawałek przekąsiła z zacną porcją "tomatnego" sosu.
Do tego wszystkiego była kawa po gruzińsku, parzona z tygielka, mocna i aromatyczna. Jedna tylko uwaga - pamiętać należy o cukrze, gdyż płyn w filiżaneczce bliski był ulepkowi. Niebiańska to była rozkosz dla oczkowego słodkiego gustu, a piekielne katusze dla miłośnika kawowej goryczki w postaci mojego Męża. Ja kofeiny sobie pożałowałam, za to raczyłam się półsłodkim Pirosmani, czerwonym gruzińskim winem. W kwestii win daleko mi do prawdziwego konesera, powiem więc tylko że po posiłku tak byłam nim zauroczona, że jego półwytrawną wersję zabraliśmy do domu.
Najchętniej już teraz bym skończyła swoją opowieść. I trochę żałuję, że tamtego dnia na tych smakołykach nie zakończyliśmy, tym bardziej iż nasze brzuszki już najedzone były. Jednak skoro o jedzeniu mięsa była mowa przy stoliku, a Oczko zastanawiało się jakim mięsnym kąskiem przerwać swój od kilku latek bezmięsny jadłospis, od razu pomyślałam o jagnięcinie. Kotleciki jagnięce, nie za mocno wysmażone, z chrupkim tłuszczykiem, aromatyczne samym swoim zapachem jak i marynatą wydawały się doskonałym kandydatem na mięsny pierwszy raz ... pozostaje spuścić zasłonę milczenia i mieć nadzieję, że to tylko wpadka była, a nie tak serwowane są jak nam zostały podane. Wysmażone na wiór mięso, nie przyrumieniony tłuszczyk, klapa na całej linii. Wszystkim nam jedynie ziemniaczki smakowały, oraz połowa grubszego kotlecika, który miał w sobie jeszcze trochę soków.
Mimo jagnięcej wpadki jest to miejsce godne polecenia. Bardzo miła i uśmiechnięta obsługa, właścicielka przechadzająca się po sali napełniała to miejsce czarem. Na następny raz jednak wybierzemy się tam w godzinach wieczornych ... może rozkręcona już w pełni kuchnia nie poczęstuje nas wyraźnie niedopieszczonymi kotlecikami.
Mija tydzień, ja zaczytana w książkach, z coraz weselszym i zdrowszym kotem czasem nawet pozwalającym się wziąć na kolana, miło wspominam tamten dzień i trojga Smakoszy spotkanie.
Do zobaczenia.
P.S. Nasza Briczolla coraz zdrowsza, po chorobie nerek i kociej depresji już prawie w idealnym stanie. Znów chodzi po domu i głośnym miaukiem domaga się dokładki śniadania, czasem otrze się o nogi, da wziąć na kolana. Wciąż niestety ma czasem przedziwne lęki, podskakuje przestraszona na niespodziewany dźwięk i chowa się pod łóżko. Smutny to widok, choć dobre wyniki badań dodają nam otuchy. A teraz z największym smutkiem zdejmuję naszą kruszynkę z kolan i brioszkę z Weekendowej Piekarni idę formować.
Na drugi dzień pakujemy się do samochodu i jedziemy do Zacisznej. Gdy wchodzę do mieszkania zapiera mi dech w piersiach. Cały kuchenny stół załadowany książkami, na podłodze pudełka po owocach ... odebrało mi mowę. Choć to tydzień temu blisko było, ja wciąż oglądam książki, czytam przepisy, historie i anegdotki, popijam zieloną herbatę i obmyślam. Kataloguję w głowie pomysły i mąki, bo i te dostało mi się w ramach porządkowego tajfunu Małej.
Nie wszystko to jednak. Tamten dzień - ciepły, choć pochmurny, zapisał się jeszcze innym zdarzeniem. W końcu jak się dwie Smakoszki spotkają, a jeszcze towarzyszył nam mój Pan Mąż Smakosz, to nie można zapomnieć o jedzeniu, naprawdę dobrym jedzeniu. Na wyprawę do obcych miejsc się nam zebrało i tak do ... Gruzji trafiliśmy. Kilka ulic od Zacisznej, a już w "Gaumarjos" siedzieliśmy, oglądając przyjemny, pełen najróżniejszych detali wystrój i dogłębnie studiując menu. Nie można powiedzieć, by lista dań szczególnie rozbudowana była, ale to właśnie mocną stroną tego miejsca jest. Dania gotowane z serca, jak w domowej kuchni, otwartej dla bliższych i dalszych, rodziny i znajomych.
Na pierwszy strzał poszły ... zupy. Oczywiste, prawda? W końcu z eks-Zupoholiczką przy stoliku siedzieliśmy. Ja pałaszowałam lobio - mocno paprykowa, fasolowa zupa na wyrazistym bulionie, doprawiona orzechowym sosem. Delicje! Mój Mąż zachwycał się charczo - intensywnie kolendrowym orzechowym kremem z wołowiną. Spróbowałam i wcale się nie dziwię jego podziwowi. Oczko zaś ... zupie powiedziała "Basta" i za leczo się zabrała, co to uroczą nazwę miało - adżapsandal. Bakłażany, cukinia, cebula i pomidory we wspaniałym występie, okraszonym kolendrą i aromatem przypraw.
Potem przekąsek popróbowaliśmy, choć już w żołądkach niewiele miejsca było po pożywnych zupach. Roladki z cukinii i bakłażana, z orzechowym pesto spełniły nasze oczekiwania. Zgrillowane plastry warzyw, suto posmarowane orzechowym kremem, ozdobione natką i ... nasionkiem granatu. Ten dodatek był lekkim rozczarowaniem. W końcu na zdjęciach w menu czerwone ziarenka w znacznie większej liczbie zachęcały do konsumpcji. Za to chaczapuri, drożdżowy placek z serami, z sosem pomidorowym podanym w osobnej sosjerce zachwycił moje i mojego Męża podniebienia. Stanowczo zaliczamy się do miłośników serów. Dla oczkowego języczka zbyt intensywne były to klimaty, choć i ona kawałek przekąsiła z zacną porcją "tomatnego" sosu.
Do tego wszystkiego była kawa po gruzińsku, parzona z tygielka, mocna i aromatyczna. Jedna tylko uwaga - pamiętać należy o cukrze, gdyż płyn w filiżaneczce bliski był ulepkowi. Niebiańska to była rozkosz dla oczkowego słodkiego gustu, a piekielne katusze dla miłośnika kawowej goryczki w postaci mojego Męża. Ja kofeiny sobie pożałowałam, za to raczyłam się półsłodkim Pirosmani, czerwonym gruzińskim winem. W kwestii win daleko mi do prawdziwego konesera, powiem więc tylko że po posiłku tak byłam nim zauroczona, że jego półwytrawną wersję zabraliśmy do domu.
Najchętniej już teraz bym skończyła swoją opowieść. I trochę żałuję, że tamtego dnia na tych smakołykach nie zakończyliśmy, tym bardziej iż nasze brzuszki już najedzone były. Jednak skoro o jedzeniu mięsa była mowa przy stoliku, a Oczko zastanawiało się jakim mięsnym kąskiem przerwać swój od kilku latek bezmięsny jadłospis, od razu pomyślałam o jagnięcinie. Kotleciki jagnięce, nie za mocno wysmażone, z chrupkim tłuszczykiem, aromatyczne samym swoim zapachem jak i marynatą wydawały się doskonałym kandydatem na mięsny pierwszy raz ... pozostaje spuścić zasłonę milczenia i mieć nadzieję, że to tylko wpadka była, a nie tak serwowane są jak nam zostały podane. Wysmażone na wiór mięso, nie przyrumieniony tłuszczyk, klapa na całej linii. Wszystkim nam jedynie ziemniaczki smakowały, oraz połowa grubszego kotlecika, który miał w sobie jeszcze trochę soków.
Mimo jagnięcej wpadki jest to miejsce godne polecenia. Bardzo miła i uśmiechnięta obsługa, właścicielka przechadzająca się po sali napełniała to miejsce czarem. Na następny raz jednak wybierzemy się tam w godzinach wieczornych ... może rozkręcona już w pełni kuchnia nie poczęstuje nas wyraźnie niedopieszczonymi kotlecikami.
Mija tydzień, ja zaczytana w książkach, z coraz weselszym i zdrowszym kotem czasem nawet pozwalającym się wziąć na kolana, miło wspominam tamten dzień i trojga Smakoszy spotkanie.
Do zobaczenia.
P.S. Nasza Briczolla coraz zdrowsza, po chorobie nerek i kociej depresji już prawie w idealnym stanie. Znów chodzi po domu i głośnym miaukiem domaga się dokładki śniadania, czasem otrze się o nogi, da wziąć na kolana. Wciąż niestety ma czasem przedziwne lęki, podskakuje przestraszona na niespodziewany dźwięk i chowa się pod łóżko. Smutny to widok, choć dobre wyniki badań dodają nam otuchy. A teraz z największym smutkiem zdejmuję naszą kruszynkę z kolan i brioszkę z Weekendowej Piekarni idę formować.
32 komentarze:
Tiluś , fajnie masz z tym Oczkiem :))))
a za p.s bardzo dziękuje i nadal trzymam kciuki ,ale tak już radośniej :D
p.s brioszkie robisz?Oj fajnie
ooo taka Oczkowa-biblioteczka tez by mi się przydała, wypasione spotkanie miałyście, fajnie ze z kotkiem już lepiej, skoro domaga się jedzonka to musi być ok, głaski dla niej;))
Tili- ale super opowiesc i spotkanko i ile ci kg literatury przybylo w spadku :)
a ta wasza wyprawa do tej knajpki zakrawa prawie rozpusta.......dobrze,ze utemperowaly ja nieudane kotleciki jagniece,bo inaczej byloby zbyt perfekcyjnie :) (zartuje oczywiscie-bo kotlety jagniece jest to niesamowita radosc dla podniebienia,gdy sa dobrze zrobione..........)
Tez dzis mam brioszke w planach :)
Ach i super ,ze Kiciusi lepiej idzie.
Pozdrawiam :)
Ejjj! w jakim spadku?! Ja jeszcze żyję! ;))hyhy
Lipka nawet nie wiesz, jak mi się buzia uśmiechała, jak to czytałam. Kurka no! ale to było fajne spotkanie!
A i radość tym większa, że Okruszek dochodzi do siebie - pogłaskaj pieszczotliwie futro od oczka.
Aha! następnym razem musimy trafić na Pana Davida - wtedy będą opowieści różnej treści - o winach i o życiu :)
"Message from the dark side there is!" ----> hehe ;))
Co za smakołyki! I wieści o kosmatku super :)
PS. Piszę @
Tili przybyło Ci kilka kilogramów, ale z takich kilogramów każda kobieta byłaby zadowolona :)
chaczapuri brzmi, ach brzmi! Fajnie pobiesiadować ze smakoszami. Ja też lubię. Gruzińskiego jeszcze nic nie jadłam. Wszystko przede mną.
Pozdrawiam Cię ciepło :)
Siostra jadła MIĘSO???? :)))
No, nareszcie moja panno maleńka, nareszcie! To się ino chwali!:))
Spotkania zazdraszczam. Tego wypchanego bagażnika w samochodzie też:)
Tili pięknie opisałaś - jak zawsze, buzia sama się uśmiecha :)
A kotka ucałuj ode mnie w czubek główki i pogłaszcz ładnie , niech zdrowieje śliczności:))
No, Siostra jadła mięsko! No normalnie jestem pod WRAZENIEM!:)
a czemu eks-zupokoholiczką?
te roladki brzmią kusząco, no ale co się dziwić, cukinia, bakłażan i orzechy :) a za chaczapuri poszłabym w las ;)
przeczytałam jednym tchem. Ale fajne mieliście spotkanie z takim żarełkiem o ciekawych nazwach.
Czekam na przepisy z nowych książek! Cieszę się, że z kotkiem jest już lepiej. Toż to członek rodziny i wyobrażam sobie jak się martwiliście. Pozdrowienia Tili!
Cudne te Wasze spotkania :) Za taką górę książek, też bym dała się wyciągnąć w takie urokliwe miejsce stawiając cud jedzonko:)
Ps. Mój kot cierpi na nadciśnienie ze zmianami w sercu i zaatakowanymi nerkami i objawy takie jak opisałaś pasują jak ulał do jego objawów. Przebadaj kicię pod kontem nadciśnienia, bo to ono bardzo niszczy nerki i powoduje wylewy w oczkach doprowadzające do ślepoty. Jak byś potrzebowała jakiś informacji, to daj znać na pocztę . Pozdrawiam cieplutko :)
prawdziwa uczta smakoszy
uwielbiam zaczytywac się w Twoich opowieściach (:
Margot, oj fajnie, bardzo fajnie :) A z WP wszystko tym razem piekę i wrzucę mam nadzieję jeszcze przed wtorkiem, bo dopiero w poniedziałek chlebek z bulgurem robię :)
Viri, dzięki :)
Gosiu, oj tak, tylko że ten spadek to po żywym - hihihi wracamy do czasów rzymskich :)))
Oczko, no tak się tylko mówi, przeca ;p
Mi też się pyszczek uśmiecha na to spotkanie :) Mam nadzieję, że szybko je powtórzymy :) A Kruszynkę głaszczę i głaszczę, pewnie zaraz będzie miała dosyć :) A tymczasem zarykujemy się ze śmiechu, bo się od wczoraj myszkami zaczęła bawić i szaleje po domu :)))
Ptasiu, :) Odczytałam i już sama wszystko wiesz :) Buziaki :*
Kasiu, hihihi, a to dobre, rzeczywiście przybyło mi kilogramów i to jakich kanciastych ;)
Lisko, oj tam te nazwy to w ogóle brzmią wspaniale :) I jedzonko też wspaniałe - bo wierzę, że te kotleciki to tylko taka mała wpadka była :) A adżapsandal jak pięknie brzmi - trochę mi się z baśniami z 1000 i jednej nocy kojarzy :)))
Majanko, no, jadła, jadła :) Tylko że nie był to pewnie ten najsmaczniejszy raz :) Ale nic to następnym razem zapraszam ją na królika :)
Cieszę się Słońce, że Ci się podoba moja opowieść :) Kotka podrapałam za uszkiem i przesyłam Ci jej mruk pełen zadowolenia mrrrrrrrrr :)
Aga, bo teraz to makaroniara pełną gębą, nie :) Zupa już na drugim planie teraz :) A roladki to i ja pomyślałam, że by Tobie posmakowały Orzechowa Lady :)
Kasiu, :))) Dziękuję pięknie za wszystkie miłe słowa :*
Szarlotku, wielkie dzięki za tą radę :) W poniedziałek pójdę do moich lekarzy to się podpytam :)
Asiu, pozostaje mi tylko uśmiechnąć się i podziękować :)
Zarykujcie się, oj tak! Śmiech to zdrowie - może na Okruszka przejdzie? ;)
Na królika mówisz? Może być! A wątróbkę lubisz, bo też bym zjadła ;)
Ale Wam baby było fajnie. :-)))
Oj, wpadka nie fajna, ale rozumiem, że miłego spotkania w dobrym towarzystwie nawet ten "mięsny incydent" nie był w stanie popsuć... :) Fajnie wam. :)
Wątróbka, wątróbka jest pycha Sis! Zjedz wątróbkę!
Ależ Ci sie odmieniło smakowo;) Hy hy ;) W sumie się nie dziwię, przecie mięsko smaczne jest, no nie? Przybij łapkę :)
Zaraz, zaraz! nic nie mówiłam, że smaczne ;P
Ech :( Ja też tak z Wami chcę :*
A Pani Kotka niech już wraca do zdrowia :**
Tulę Tili :)
Oczko, ja się z wątróbką próbuję polubić, ale jakoś nam na razie nie po drodze ;)
Krokodylu, oj tak, oj tak :)
Małgosiu, to prawda, jagnięca wpadka nie popsuła przemiłego spotkania :)
Majanko i Oczko, ja to muszę się najpierw gdzieś na naprawdę dobrą wątróbkę wybrać, by się z nią polubić, a potem możemy szaleć :)
Polko, to zapraszamy serdecznie :) Pakuj się i już w kilka godzin jesteś w stolicy na szaleństwach :) Kicia obudziła nas domagając się żarełka, a zaraz potem otwarcia jej balkonu - teraz wyleguje się na nasłonecznionym parapecie :)))
Buziaczki Poleczko :*
Okruszek się opala - na balkonie?! Cudowna wiadomość! :)
Dawaj fotę, bo tęsknimy za kocią. Ostatnio jak byłam w Nowym Szczęściu, to kicia była jakby jej nie było. No i jeszcze trochę, i mogę zapomnieć jak wygląda ;)
Oh, Tili, jaką wspaniałą knajpkę znaleźliście. Dla mnie to takie egzotyczne klimaty. Tutaj 2x otwierała się restauracja rosyjska (sporo tu u nas emigrantów z Ukrainy i trochę muzyków w orkiestrze z Rosji), ale ponieważ mogła liczyć tylko na stosunkowo szczupłe grono emigrantów to za każdym razem plajtowała. Zupy brzmią genialnie, ale najbardziej mnie oczywiście nęci chaczapuri. od dawna się do niego przymierzam we własnej kuchni, powstrzymuje mnie tylko brak oryginalnego sera, a nie bardzo wiem, jaki dać substytut.
Piękne zdjęcia i wspaniała relacja. Gratuluję książkowych zdobyczy i cieszę się , że kociak ma się lepiej. Pozdrawiam serdecznie.
Tilus z wielką radością poczekam na twoje wypieki ****
miłego dnia , co tam dnia całego tygodnia życzę
Ależ masz fajnie - może kiedyś będzie mi dane spotkac się z Wami.
Ale wyprawa i zdobycze pierwsza klasa
pozdrawiam
Ewelosa
Swietne mieliscie spotkanie :) Zazdroszcze tych wszystkich smakolykow. Co do ksiazek, to ja im tez nigdy nie odmawiam :) Dlatego moja biblioteczka wciaz sie rozrasta. Prawie co weekend laduja w niej nowe pozycje kulinarne :))
Ciesze sie, ze kotka juz zdrowsza :) Pozdrawiam!
Oczko, a wiesz że muszę za nią pochodzić z aparatem i kilka fotek cyknąć :)
Agnieszko, nie wiem jakie sery tam dodali, ale było w menu napisane, że to placek drożdżowy z mieszanką serów i szczerze mówiąc to ja tam jakieś pleśniowce wyczuwałam - nie wiedziałam nawet, że to jakiś konkretny powinien być :) Dzięki za tą ciekawostkę :) Cieszę się, że podobała Ci się moja relacja i dziękuję za miłe słowa o kici :)
Margot, ufff, ufff, ufff - udało się i już są :)
Ewelosa, dzięki :)
Majko, a to Ci dobrze skoro co weekend nowe pozycje w biblioteczce masz :) Tylko pozazdrościć :)
zawartosc bagaznika dech w piersiach zapiera, oj zapiera!
fajnie tam macie tak blisko siebie...
Pozdrowionka :-)
Basiu, oj, bardzo fajnie :) Zapraszamy :) Teraz już nie masz tak daleko, a jak będziesz gdzieś w pobliżu to daj znać, zapraszam na kawkę i nie tylko :)
WOW.
Ksiązki, czachapuri (czy chaczapuri, nie chce mi się znów sprawdzać, a zapomniałam...:), spotkanie... Jestem pod wrażeniem!
Buziolki.
PS jestem GŁODNA!:/
Aniu, jak głodnaś to wpadnij na jagnięcinę - taką moją tym razem :)
Prześlij komentarz