Czasem patrzę na coś i doznaję ... olśnienia. Najbardziej lubię takie kulinarne inspiracje, dzięki którym mój uśpiony, a raczej prawie nie istniejący, jednak ze znacznymi ambicjami zaistnienia talent malarski może sobie poszaleć.
Zmęczona po kolejnej partii pasteryzacji siedziałam na kanapie w dużym pokoju i czytałam. W pewnym momencie popatrzyłam w górę i w oko wpadła mi jedna z ozdobnych dyń. Wyglądała jak słońce ukryte za zielonymi pnączami, albo jak liście złotej, polskiej jesieni. Taka radosna, a jednocześnie słonecznie jesienna. Może by te kolory odtworzyć na talerzu?
Poszłam do kuchni, gdzie kolejna partia dyń przerabianych na mus właśnie kończyła się zmiękczać w piekarniku. Była to akurat polska odmiana bambino (przynajmniej tak nazwała ją sprzedawczyni), która nawet po 20 minutach w piekarniku choć miękka, wciąż pozostawała zwarta. Pokroiłam miąższ na duże kostki i część wrzuciłam do garnka, gdzie zeszkliłam już cebulkę i podsmażyłam czosnek z suszonym oregano. Jeszcze trochę wermutu dla przełamania mdławego posmaku dyni i bulion warzywny ugotowany z wykorzystaniem soku z dyni, a danie zaczynało nabierać kształtów.
Kolor jednak wciąż mi się nie podobał. Dynia bambino okazała się mieć bardzo jasny, prawie żółty miąższ. Przez chwilę myślałam jak go przyciemnić, a jednocześnie wzmocnić ciekawy smak, jaki powstał po dodaniu wermutu. Do głowy prawie od razu przyszły mi pomidory, konkretnie resztka przecieru jaki miałam w lodówce. Dzięki temu dodatkowi dynia ładnie zabarwiła się na pomarańczowo, zyskując jeszcze odrobinę słodyczy. Dla przełamania tych słodkości - w końcu to miał być obiad, a nie deser - najpierw pomyślałam o limonce, potem o cytrynie. Ostatecznie stanęło na occie, dokładniej sosie balsamico, który nie tylko swój niezwykły subtelny posmak dodał, ale i barwę dania odrobinę podkręcił.
Pozostało jeszcze uzyskać zielone liście. Ponieważ uważam, że pierwsze skojarzenia są zawsze najtrafniejsze na makaronie tricolore, oblepionym aksamitnym od śmietanki sosem pojawiły się listki natki pietruszki, dopełniając ziołowych inspiracji wraz z oregano, którego aromat rozwinął się, gdy z czosnkiem ulegał ciepłu oliwy. Zapachniało Italią, a przed oczami zaistniała piękna, słoneczna i ciepła jesień.
Tak oto powstał sos do makaronu, prosty w wykonaniu, złożony w smakach, a co ważniejsze pozwalający odmalowywać na moim kulinarnym płótnie piękne kolory.
Dyniowy sos po włosku
Składniki:
1 łyżka oliwy
1 cebula
3 ząbki czosnku (ilość zależna od upodobań)
1 łyżka oregano ("na oko")
30 dag miąższu dyni (ja dałam wcześniej podpieczoną tak jak tutaj)
1/2 szklanki wermutu
1/2 szklanki bulionu na soku z dyni (taki jak tutaj)
1-2 łyżeczki przecieru pomidorowego (lub 1-2 pomidory, obrane i zmiksowane)
sól i pieprz
ocet balsamiczny (do smaku - ja dałam ok. 1 łyżkę)
2 łyżki śmietanki
listki natki pietruszki
ugotowany makaron tricolore o dowolnym kształcie
Przygotowanie: Na rozgrzanej oliwie zeszkliłam cebulkę, dodałam czosnek i oregano, a po 1 minucie wrzuciłam miąższ podpieczonej dyni, pokrojony w kostkę. Wlałam wermut, bulion i przecier. Gotowałam, aż kawałki dyni były miękkie (w zależności od rodzaju dyni - niektóre dynie się szybko rozgotowują - o ile to możliwe dobrze jest zostawić kilka kostek całych). Około pół szklanki kostek wyjęłam na bok, do sosu wlałam śmietankę, ocet i zmiksowałam. Doprawiłam solą i pieprzem. Wymieszałam z ugotowanym makaronem, na talerzu dodałam kostki dyni, posypałam natką.
Smacznego.
13 komentarzy:
Tili, artystko! Pieknie CI to wyszło!:)))
I znowu cudo.
super makaronik! szkoda, ze mi sie dynia skonczyla!
Wiesz Tili, podobno w każdym z nas tkwi jakiś nieodkryty talent. :) Może w Tobie właśnie malarski? :)
Faktycznie życie naśladuje sztukę :)
swietnie sie makaronik prezentuje,dynia fantastyczna i jakie to zaskakujace,ze w okresie w sumie zmeczenia wyobraznia tak piekne obrazy podsuwa.....
Pozdrawiam :)
Tili ta dynia jest namalowana przez naturę, a ty malujesz w kuchni smakiem, zapachem i estetyka dań! prawdziwa z Ciebie artystka!
Jak przeczytalam ten wpis, to od razu mi sie przypomnialy obrazy Arcimboldiego:) I co te dynie robia z czlowiekiem...:)
Pozdrawiam.
Malowanie smakiem! Lipka, ty sprytna bestio!! :)))
Ciekawe co tez dynie jeszcze w nas odkryją? Takie malarstwo w realu bardzo jest smakowite :)
Majanko, dziękuję pięknie i kolorowo :*
Lo, jesteś niesamowicie miła :*
Cudawianku, ale dyń jeszcze sporo na straganach :)
Małgoś, wiesz ja mam wiele chęci, ale talentu to niestety nieproporcjonalnie mniej :( Za to malarsko wyżywam się w kuchni :)
Ptasiu, prawda :)
Gosiu, bo trzeba sobie te szare dni kolorowo malować :)
Kass, dziękuję Ci pięknie za te miłe słowa :*
Konsti, a wiesz że to prawda. Niezwykłe one są :)
Oczko, malowanie smakiem i od razu świat nabiera ciekawszych barw :) Ściskam cieplutko Mała :***
Szarlotku, i ja jestem tego ciekawa :)
Tili, juz po raz trzeci wchodze na Twojego bloga aby skomentowac Twoje arcydziela i wciaz cos (czyt. moj Synek) mnie od niego odciaga :) Tym razem musze juz cos napisac bo zdjecia sa przepiekne! Wciaz sie nimi zachwycam. Artystka z Ciebie :))
A taki makaronik z dyniowym sosem to poprosze dzic na obiad :))
Majko, hihihi, z dzieciaczkami już tak bywa, ale spoko, blog nie ucieknie, a że Ci u mnie dobrze to cieszy mnie to ogromnie :) Wpadaj na makaronik jak najczęściej :)))
Buziak :*
Prześlij komentarz