środa, 7 października 2009

Szczęście ... niech trwa sto lat!


Równo rok temu, o tej samej godzinie - ba! nawet w tej samej minucie, pojawił się w sieci mój mały kawałek szczęścia. Pierwsze bułeczki i mój ulubiony zimowy, choć to jeszcze jesień była, gulasz były pierwszym daniem jakim podzieliłam się z Wami. I na ten dzień miałam zaplanowany smakowitą duszoną wołowinę, a nawet w garnku już się upichciła, rozgościła na dzisiejszych naszych talerzach, ale ...

... ale właśnie, nie mogę już dłużej odkładać tych kilku szczęśliwych chwil, jakie przeżyłam ostatnio, a jakimi obiecałam Wam tamtego pierwszego dnia się dzielić. O jakich chwilach mowa? Już do nich przechodzę :-)

Najpierw było zaproszenie i zapowiedź, potem długa, bardzo długa chwila czytania i jednocześnie układania sobie w głowie planu, a potem ... ups ... a co to za polewa? Jeden sklep i drugi, kilka supermarketów, w miedzy czasie kolejne sklepy i sklepiki, nawet na bazar pojechałam, by w niewielkiej budce z bakaliami podpytać o to cudo. Nic! W końcu dzięki Żabie odnalazłam owego sprawcę zamieszania na allegro. Cóż z tego, skoro na paczkę miałam długo czekać? Z pomocą pospieszyła mi właśnie ta kochana babeczka, nasza ówczesna gospodyni, podsyłając mi w paczuszce opakowanie polewy.


Na drugi dzień już zabrałam się za przygotowania. Rodzynki skąpały się w wodzie i napęczniały pod wpływem ciepła, potem tylko jeszcze brandy i podpalenie złociutkich perełek w ... za małym rondelku. Tak to jest, jak się później nie chce zmywać większego rondla i idzie na skróty. Mieszania i potrząsania garnuszkiem było, a było, by w końcu wszystkie płomienie zgasły, a procenty uleciały, a i tak w między czasie kilka płonących rodzynek potoczyło się po blacie. Krem cukierniczy już po kilku chwilach chłodził się w lodówce, podobnie jak niezwykle kremowe brownie. Jeszcze tylko wykończenia, ubicie śmietany, połączenia i mieszania, by w kwadratowej foremce pięknie warstwy się układały.

Przyszła pora na ... polewę. Niestety w rondelku powstała mi jakaś niezwykle pomarańczowa masa*, tak gęsta, że zastygała jak tylko ją wymieszałam. Dolewałam wody i dolewałam, aż w kocu miałam ponad 1/2 litra polewy, o dziwnej, trudnej do zaklasyfikowania konsystencji. Byłam załamana ... no prawie, gdyż zwykle jak coś nie idzie, to po pierwszej chwili szoku i złości, następuje bardziej czy mniej gorączkowe poszukiwanie rozwiązania lub substytutu. Nie było jednak strachu. Dzień wcześniej, zupełnie niespodziewanie, gdyż dużo przed czasem, przyszła paczka od sprzedawcy z allegro, a w niej malutkie opakowania polewy. I tutaj nastąpił pełen sukces. Polewa wyszła przezroczysta, z malutkimi czarnymi kropeczkami wanilii, której dodałam w ilościach hurtowych. Pachniała i wyglądała pięknie, aż rwała się do polania nią tego niezwykłego ciasta.


Jeszcze tylko dekorowanie złotymi perełkami, kilka chwil w zamrażalniku i już jechałam na spotkanie z rodzinką brata, by cieszyć się wybornym, obłędnym wręcz smakiem tego ciasta, miękkiego, niemalże kremowego, mimo że warstwowego. Nawet oszukujący taksówkarz nie mógł mi tamtego dnia popsuć humoru.

Bardzo udaną moją modyfikacją było zwiększenie wanilii zarówno w kremie cukierniczym jak i w polewie. Dodało to zarówno walorów wzrokowych, ale przede wszystkim niezwykle podkreśliło wszystkie smaki, dając pomost łączący ze sobą wszystkie warstwy, tym bardziej że solidny chlust dolałam również do samego brownie.

Żabo dzięki za wspaniały przepis na tą cukierniczą biżuterię, za pomoc i inspirację :*
Poleczko i Tobie należą się mocne ode mnie uściski za opiekę nad tą wspaniałą zabawą, tak niezwykle pociągającą i pouczającą :*


Takie właśnie to ciasto było, niezwykle inspirujące. A dlaczego? Już od pewnego czasu chciałam wypróbować swoich cukierniczych umiejętności. Niestety zwykle różne obowiązki stawały na drodze co ciekawszym zmaganiom. Co się odwlecze to nie uciecze, jak to mówią, ale i moja cierpliwość regularnie wystawiana była na próbę. Dlatego też przy okazji tej perełki postanowiłam wypróbować również inne przepisy na krem cukierniczy. Udało się wypróbować ... trzy. Jeden z przepisu Hermé, drugi z przepisu Roux'a, trzeci włoski, z przepisu Eli (vel. Bahomet) z Cina. Dwa pierwsze użyłam do perełki brownie, a dokładnie drugim uzupełniłam niedobory pierwszego, resztę wykorzystując do szybciutkich i pysznych tartaletek ze śliwkami.

Trzeci krem ... zjadłam prawie solo. Zrobiłam go z 1/3 porcji, był bardzo płynny i zupełnie nie chciał zastygać, za to pewnie doskonale nadaje się do polewania różnych słodkości. Ja polałam nim cząstki owoców i taki sobie zjadłam słodki lunch. Przepis wklejam, choć pewnie jeszcze go powtórzę by uwiecznić go na zdjęciach, których niestety nie udało mi się zrobić. Za to tartaletki z kremem Roux'a i śliwkami sesji foto nie uniknęły. Nie jest to z pewnością codzienny deser, gdyż o jego kaloryczności pewnie nawet nie muszę mówić, za to z pewnością bardzo uszczęśliwiający.


W końcu śliwki to owoce szczęścia, a jak szczęście to koniecznie jeszcze drożdże muszą włączyć się do zabawy. I tak powstało pięknie puchate, żółciutkie, lekko maślane ciasto drożdżowe ze śliwkami jakie ostatnio wypatrzyłam u Basi. Jak przetykane czarnym i białym złotem, na przemian chrupiąc słodką, makową grudką lub maślaną kruszonką, dopełniło ono rozkoszy stołu i podniebienia ostatnich słodkich dni, będąc obłędnym, niezwykle aromatycznym dzięki dodatkowi gałki wykończeniem moich cukierniczych lekcji. Lekcji, które nie będą miały końca, bo jak można zakończyć Szczęście! Niech trwa sto lat!


Wszystkie te Szczęśliwości przekazuję Wam, by było Wam smacznie i przyjemnie w moich wirtualnych progach. Szczególnie pewnej Zupiarze (tak, Oczko, Ty zawsze będziesz dla mnie Zupoholiczką), co to się teraz Makaroniarą stała posyłam wielką dawkę szczęścia, ciepełka i bardzo dobrych myśli, by uśmiechała się jak najczęściej :-)

Perełka Pierre'a Hermé
(przepis pochodzi z książki Pierre'a Hermé "Mes desserts préférés" Agnès Vienot Editions, 2003, str. 195)

Złote perełki, czyli rodzynki:
120 g żółtych rodzynek (koniecznie muszą być żółte, bo wtedy ładnie wyglądają:))
70 g wody
70 g koniaku (można zastąpić rumem, ja dałam brandy)

Przygotowanie: Rodzynki zalałam w garnuszku wodą i gotowałam, aż woda odparowała (ok. 2 minut). Zdjęłam garnuszek z ognia, wlałam brandy i podpaliłam, potrząsając by cały alkohol wyparował, a ogień zgasł. Rodzynki przełożyłam do miseczki, przykryłam folią spożywczą, poczekałam aż przestygły i włożyłam je do lodówki, by je schłodzić.
Rodzynki można przechować w lodówce nawet do 5 dni, a najlepiej przygotować je dzień wcześniej.

Brownies:
70 g poszatkowanej gorzkiej czekolady
130 g miękkiego masła
2 jajka średniej wielkości, w temperaturze pokojowej, delikatnie ubite
125 g cukru
60 g przesianej mąki
100 g grubo poszatkowanych orzechów pecan
chlust ekstraktu z wanilii

Przygotowanie: Piekarnik nagrzałam do 180 stopni Celsjusza. Kwadratową foremkę o boku 21 cm nasmarowałam masłem, nie wyłożyłam pergaminem, ale następnym razem o tym nie zapomnę, bo ciasto łatwiej odeszłoby od dna foremki. (Oryginalnie należy wziąć tortownicę o średnicy 22 cm i należy ja posmarować masłem i wyłożyć pergaminem).
Czekoladę stopiłam w kąpieli wodnej i przestudziłam do temperatury 45 stopni Celsjusza. Masło ubiłam mikserem na wolnych obrotach, aż miało kremową konsystencję. Cały czas mieszając dodawałam czekoladę, jajka, cukier, wanilię, mąkę i na końcu orzechy. Przełożyłam wszystko do foremki i wyrównałam powierzchnię. Piekłam ok. 10-13 minut, aż brzegi były suche, a w środku ciasto wciąż było lekko klejące. Wyjęłam z piekarnika i ostudziłam.
Ciasto, dokładnie zawinięte, można przechowywać przez 2 dni w lodówce lub przez miesiąc w zamrażalniku.

Crème pâtissière (krem cukierniczy):
125 g pełnotłustego mleka
1/2 laski wanilii
2 małe żółtka
25 g cukru
11 i 1/2 g przesianej Maïzeny (lub mąki ziemniaczanej)
12 i 1/2 g miękkiego masła

Przygotowanie: Laskę wanilii rozciąć i wyskrobać nasionka. Zalać wszystko mlekiem. Ja nie miałam już lasek wanilii, ale miałam końcówkę domowego ekstraktu, z którego wyjęłam 4 laski i zagotowałam z mlekiem. Odstawiłam na 30 minut pod przykryciem. Do dużej miski wsypałam lód i wlałam zimną wodę. Mniejszą, taką by zmieściła się w większej z lodem schłodziłam przez kilka chwil w zamrażalniku. W garnuszku z grubym dnem ubiłam żółtka z cukrem i mąką. Dodałam 1/4 mleka i dokładnie wymieszałam, potem dodałam resztę mleka, bez wanilii i dokładnie połączyłam masę. Garnuszek postawiłam na małym ogniu i podgrzewałam do czasu aż się zagotowałam, bez przerwy mieszając. Następnie gotowałam jeszcze ok. 1-2 minut, aż zgęstniał. Przelałam krem do mniejszej miski włożonej do większej z lodem. Cały czas energicznie mieszałam rózgą, by nie porobiły się grudki, a krem miał konsystencję gęstego budyniu. Gdy temperatura spadła do 60 stopni, dodałam po trochu masło i mieszałam, aż połączyło się z kremem. Krem przełożyłam do miseczki, przykryłam go folią, tak by dotykała powierzchni (dzięki temu nie utworzy się sucha skorupka) i ostudziłam.
Krem można przechowywać do 2 dni w lodówce.

Krem z koniakiem (brandy):
340 g śmietanki (użyłam 35%)
4 g żelatyny + odrobina wrzącej wody
3 i 1/2 łyżki koniaku (lub rumu jeżeli rodzynki macerowały się w rumie, ja dałam brandy)
190 g kremu pâtissière

Przygotowanie: Żelatynę rozpuściłam w odrobinie wrzącej wody. Odstawiłam do przestygnięcia. Śmietankę mocno ubiłam. Do przestudzonej żelatyny dodałam brandy, wymieszałam, dodałam 1/4 kremu i wymieszała (jeśli temperatura kremu jest wyższa niż 21 stopni Celsjusza). Dodałam pozostały krem cukierniczy i dokładnie wymieszałam. Na koniec dodałam śmietanę i ponownie wymieszałam.
Ten krem robiłam już tuż przed nałożeniem na ciasto.

Mi wyszło kremu cukierniczego z powyższego przepisu tylko 150 g. Dorobiłam więc jeszcze z 1/3 porcji podanej przez M. Rouxa w "Jajkach" (przepis poniżej). Resztę zużyłam do tartaletek ze śliwkami.

Przezroczysta polewa:
(zamiast tej polewy, można użyć galaretki z jabłek lub pigwy, którą przed użyciem należy delikatnie podgrzać)

50 g cukru
1 opakowanie przezroczystej polewy żelującej do tart owocowych (ja dałam na początku 1 duże opakowanie 28 g (? - nie pamiętam dokładnie wagi dużego opakowania) i wyszła polewa tak gęsta, że pomimo dodania prawie 1/5 litra wody, nie dała się rozprowadzać. Gdy użyłam 8 g opakowania i dodałam do niego 250 ml. wody, wtedy polewa stała się polewą)
150 g wody (dałam 250 g)
skórka z połowy cytryny (u mnie limonki) i pomarańczy
łyżeczka soku z cytryny (u mnie limonki)
1/4 laski wanilii (łyżeczka z domowego ekstraktu z ogromną ilością ziarenek wanilii)
3 listki mięty (pominęłam)

Przygotowanie: Polewę żelującą wymieszałam z cukrem. Wodę podgrzewałam ze skórkami cytrusów (i ewentualnie z laską wanilii). Gdy była letnia dodałam polewę z cukrem, cały czas mieszając. Zagotowałam i następnie zmniejszyłam ogień (wyjęłam skórki cytrusów), gotowałam jeszcze ok. 3 minuty, ciągle mieszając. Dodałam sok z limonki wraz z ekstraktem waniliowym. Zagotowałam. Zestawiłam z ognia (na tym etapie nalezy wrzucić listki mięty), przykryłam i odstawiłam na ok. 15 minut. Gdyby polewa za mocno się ścięła, należy ją podgrzać. Polewę można przechowywać nawet do tygodnia w lodówce lub ją zamrozić.

Za pierwszy razem polewa wyszła mi bardzo pomarańczowa. Zakładam, że to przez skórki pomarańczy, dlatego też za drugim razem bardzo szybko je wyjęłam. Polewa nie miała jakoś szczególnie aromatu ani smaku cytrusów, więc myślę, że można je nawet całkowicie pominąć. Sok z cytryny jednak może być potrzebny, by polewa nie ścinała się za mocno. Gdzieś kiedyś czytałam, że jak doda się do żelatyny sok z cytrusów to ona się nie zetnie za mocno. W każdym razie w smaku nie było czuć cytrusów, za to wanilię było czuć bardzo silnie.

Końcówka:
Rodzynki odsączyłam i wysuszyłam ręcznikiem papierowym. Ciasto odwróciłam górą do dołu i położyłam bezpośrednio na dnie foremki (moja foremka ma wyjmowane dno i pod dnem, ale między ciastem a bokami foremki położyłam pergamin, by utrzymało ładnie krem i później polewę). Na ciasto wylałam połowę kremu, wyłożyłam większość rodzynek, zostawiając do dekoracji 1/4 (u mnie mniej). Wylałam pozostały krem. Wygładziłam starannie wierzch. Ciasto zawinęłam w folię i schłodziłam przez godzinę w zamrażalniku (lub kilka godzin w lodówce). Na schłodzony i sztywny krem wyłożyłam rodzynki (i ewentualnie winogrona) do dekoracji i wylałam polewę. Schłodziłam znów w zamrażalniku przez godzinę (lub kilka godzin w lodówce).

Źródło: Smakowite zaproszenie Anoushki, a tutaj możecie zobaczyć jej dzieło.


Crème pâtissière/Krem cukierniczy wg Roux'a
(na 750 g kremu)

Składniki:
6 żółtek
125 g cukru drobnego (użyłam domowego waniliowego)
40 g mąki
500 ml. mleka
1 laska wanilii rozcięta wzdłuż
trochę cukru pudru lub masła

Przygotowanie: W misce roztrzepałam żółtka z 1/3 cukru do konsystencji kremu. Dodawałam po trochu mąki. W rondelku podgrzałam mleko z pozostałym cukrem i wanilią. gdy tylko zaczęło się gotować, cały czas ubijając dolewałam powoli do żółtek. Gdy składniki się połączyły, przelałam do garnuszka i postawiłam na średnim ogniu. Gotowałam do momentu wrzenia, cały czas mieszając trzepaczką. Gotowałam ok. 2 minut. Przelałam do miski i dodałam cały czas ubijając odrobinę masła, by schłodzić krem. Krem przełożyłam na naczynia i przykryłam folią aluminiową, tak by dotykała powierzchni kremu.
By nie stworzył się kożuch można też posypać powierzchnię cukrem pudrem lub wiórkami masła.

Źródło: Michel Roux "Jajka"

Crema pasticciera/Krem cukierniczy

Składniki:
6 żółtek
160g cukru
80g mąki
ekstrakt z wanilii (zależy od mocy)
jedna duża skorka z cytryny
1 litr mleka

Przygotowanie: Żółtka utarłam z cukrem, dodałam mąkę, wanilię, skórkę cytrynową i cały czas mieszając, by nie zrobiły się grudki, wlałam powoli mleko. Przelałam do garnuszka, postawiłam na małym ogniu i cały czas mieszając gotowałam, aż zgęstniało. Krem można przetrzeć przez sitko, a aby nie zrobił się kożuch przyłożyć do niego folię aluminiową lub posypać wiórkami masła (lub posypać cukrem pudrem).

Źródło: CinCin

Tartaletki ze śliwkami

Składniki:
ciasto kruche z tego przepisu
krem cukierniczy Roux'a
po 1 dużej śliwce na tartaletkę

Przygotowanie: Ciasto rozwałkowałam, wyłożyłam nim foremki, schowałam do lodówki na 30 minut, potem ponakłuwałam, wyłożyłam pergaminem i wysypałam obciążnikami do pieczenia. Podpiekłam przez 7 minut w piekarniku w 200 stopniach Celsjusza, a potem jeszcze kilka minut bez obciążników. Tartaletki wyjęłam, temperaturę zwiększyłam do 220 stopni Celsjusza, do tartaletek do 2/3 wysokości wlałam ciepły krem cukierniczy i położyłam po dwie połówki śliwek (nacięte, by ładnie się rozszerzyły w czasie pieczenia). Piekłam do lekkiego zbrązowienia masy. Podałam przestudzone. Można podać z lodami.

Źródło: Michel Roux "Jajka"

Basine drożdżowe Marii Disslowej

Składniki:
2 szklanki maki
1 1/2 dag świeżych drożdży (ja dałam 1 1/2 łyżeczki drożdży instant)
2 łyżki cukru (ja dałam 3 czubate łyżki brązowego cukru)
2 łyżki masła (ja dałam margarynę bez tłuszczów trans - Flora lub Benecol) + 1 mały chlust oleju z canoli (by ładnie zabarwiło ciasto, można też podgrzać wcześniej mleko z szafranem lub dodać więcej żółtek od szczęśliwych kur)
1 żółtko
1/2 szklanki mleka
duża szczypta soli
cytrynowa skorka (w tym cieście spokojnie można pominąć - ja pominęłam, za to dałam dużą szczyptę gałki muszkatołowej)

1/2 kg. węgierek, wypestkowanych

Grudki makowe:
75 g maku, zaparzonego i zmielonego
3 łyżki miodu (ja dałam 2)

Kruszonka:
4 łyżki mąki
2 łyżki cukru
2 łyżki masła (zimnego!)

Przygotowanie: Mleko podgrzałam razem z margaryną. Ostudziłam. Mąkę wymieszałam z solą, gałką, drożdżami instant (gdybym używała świeżych, zrobiłabym najpierw zaczyn). Żółtko utarłam z cukrem. Dolałam do mąki. Do ostudzonego mleka wlałam chlust oleju z canoli i wszystko powoli wlewałam do mącznej mieszaniny, mieszając aż się połączyło. (tak wiem, Poleczko, że to nie tak, że masło to na koniec, a nie z mlekiem, a oleju to broń boże, no i oczywiście tylko masło, a nie margaryna, ale gwarantuję że by Ci smakowało. Przyjedź i sama sprawdź :-) ). Potem wyrabiałam ciasto przez ok. 15-20 minut, aż było elastyczne i miękkie. Odłożyłam do naoliwionej miski do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę. Potem lekko wyrobiłam ciasto i włożyłam je do nasmarowanej margaryną kwadratowej foremki o boku 21 cm. Na wierzch włożyłam ciasno połówki śliwek (wszystkich nie zużyłam), posypałam kruszonką z maku (też cała mi się nie zmieściła) i kruszonką zwykła. Odstawiłam do podrośnięcia (ok. 40 minut). W tym czasie nagrzałam piekarnik (hydropieczenie) do 200 stopni Celsjusza. Wyrośnięte ciasto wstawiłam do piekarnika i od razu zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni. Piekłam ok. 20 minut (do suchego patyczka), a po wyłączeniu piekarnika zostawiłam jeszcze na 5 minut z otwartymi drzwiczkami.

Źródło: Makagigi i 55 pierników

W kwestii kategorii - zaliczyłam tutaj sporo różnych kuchni krajowych:
- czeska - Basia pisała już, że połączenie maku i śliwek tworzy prawie narodowy placek;
- francuska - no, to chyba oczywiste - Herme, Roux, ich kremy cukiernicze, sama perełka czy tartaletki;
- polska - bo przepis na drożdżowe Basia od Marii Disslowej zaczerpnęła;
- włoska - bo i włoski krem cukierniczy Eli się tutaj znalazł.

Smacznego.



35 komentarzy:

Gosia Oczko pisze...

Czy ja jestem pierwsza? ;)

Lipko Kochana - kolejnych udanych lat blogowania i czerpania pełnymi garściami i brzuszkiem ze smaków jakie jeszcze przed Wami!

Buziaki :)**

ps. siedziałam 20 min wcześniej i odświeżałam stronę hihi ;))

Gosia Oczko pisze...

No dobrze! a teraz mogę pisać dalej ;))

Przede wszystkim dzięki Ci Kochana za wsparcie, za te m@łpy i za to, że.. zaczęłaś pisać szczęście, bo jakbyśmy się inaczej poznały i upiekły razem kilka chlebów? No jak? ;)

Po drugie - cudne wypiekły Ci wyszły. Aż się zaśliniłam :)

Po trzecie- podziwiam Cię ogromnie za tę kuchenną ciekawość i wciąż podnoszenie sobie poprzeczki w eksperymentach.

ściskam mocno!

Ela pisze...

Tili wszystkiego najlepszego!!! :*****

Gospodarna narzeczona pisze...

Najlepszego najlepszego.
A czyje to te sliczne rączki?
Oczywiście na zapytanie odpowiadam tak. Tylko nie mam chwilowo czasu.
Jeszcze raz duzo dużo SZCZĘŚCIA w kuchni i nie tylko.

wedelka pisze...

Faktycznie, tego samego dnia zaczęłyśmy pisanie :) Gratuluję wytrwałości i życzę jeszcze wielu smacznych rocznic :)

atina pisze...

Tili wszystkiego najlepszego i udanych dalszych lat blogowania:) Cieszę się, że tutaj jesteś :***

Majana pisze...

Tili Droga, gratuluję wspaniałej rocznicy i życzę wielu takich pięknych rocznic!

Wspaniale pieczesz, wspaniale gotujesz, wspaniale piszesz :)

I trzymaj tak dalej! Tego zresztą zyczyć CI nie muszę, bo gotowanie to Twoja pasja, to widać i słychać. Zyczę spełnienia marzeń Kochana :****

ptasia pisze...

Wszystkiego najlepszego dzielna Kucharko ;) Śliczne wypieki Ci wyszły ;)

margot pisze...

wypieki śliczne ,ale ja dziś chciałam życzyć żeby kuchnia szczęścia trwała , trwała i trwała

Ewelina Majdak pisze...

O nie Tili to ja dziękuję :* Dzięki takim wspaniałym ludziom jak Ty WC tętni życiem!
Dobrze że tu jesteśm że gotujesz, piszesz i masz zawsze dobre słowo dla wszystkich.
Wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że uda nam się wypić zdrowie za Kuchnię Szczęścia :*

Tilianara pisze...

Oczko, Mała Ty Moja, nie tylko pierwsza, ale i druga :))) A z tym odświeżaniem i komentarzem pod "rozgrzewką" to mnie za serduszko ujęłaś :*** Cieszę się, że Ci u mnie na Szczęściu dobrze i smacznie i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden chlebek upieczemy :) Całuję Cię mocno i ściskam gorąco na dobry humorek :***

Elu, dziękuję pięknie :*

Narzeczono, spoko, ja sama wiem jak to czasem czas się kurczy, za to za życzenia bardzo dziękuję :) A rączki moje :) Ile się musiałam nabiegać żeby samej sobie zdjęcie zrobić :)))

Wedelko, dziękuję i wzajemnie Bliźniaczko :*

Atinko, ogromnie się cieszę, że dobrze Ci u mnie :))) Ściskam mocno :*

Majanko, dziękuję i w pas się nisko kłaniam :) Ściskam mocno i buziaczki ślę :***

Ptasiu, dziękuję pięknie, a Ty kuruj się i na mój jutrzejszy nalot się szykuj :) Zaraz @ poślę :)

Margot, dziękuję ślicznie :*

Poleczko, a ja mam nadzieję, że uda się nam wypić nie jedno zdrowie i nie tylko za moje Szczęście :))) Od teraz czekam na Gwiazdkę jak dzieciak :)))

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Ha, tak coś czułam, ze o to chodzi! :)

A ja w podobnym czasie powróciłam do blogowania po dłuższej przerwie.Cieszę się z tego ogromnie, bo dzięki temu znalazłam Twój blog!!!

Wszystkiego naj dla NAJSzczęsliweszej Kuchni pod słońcem! :)***

peggykombinera pisze...

moja pierwsza wizyta na Twoim blogu, a tu od razu święta :-)
życzę Ci kolejnych blogowych rocznic. Wszystkiego najsmaczniejszego :-)

aaaaa i życzę Ci (i spółce), by styczniowy plan został przez nas zrealizowany :)

majka pisze...

Wszystko wyglada tak slicznie i smakowicie! Nie wiem na co mam sie zdecydowac :)

Zycze Ci wielu wspanialych pomyslow kulinarnych i radosnej tworczosci kucharzenia :))

kasiac pisze...

Tili, tyle radości i ciepła dajesz nam swoimi wpisami i przepisami! Życzę Ci (i Bartek też!) dużo, dużo lat szczęśliwego blogowania!!!

kasiac pisze...

ojej, z wrażenia nie pochwaliłam Twoich dzieł! Weekendowy wypiek bardzo mi się podoba w formie kwadratów, ciasto Basine stoi w kolejce (lecz nie wiem kiedy przyjdzie na nie czas, bo ja go już prawie nie mam - czasu znaczy), a malutkie tartaletki z kremem i śliwkami mówią do mnie "zjedz mnie":))

buruuberii pisze...

Tili, stol lat dla Kuchni Szczescia! A perelki brak slow - tak spodziewalam, ze bedzie rocznica, ale zostalam zywcem zaciagnieta na basen (przezylam:), a tu taki u Ciebie obled ile przepisow i opowiesci - te trataletki mnie zachwycily, no a jak zobaczylam makowe, klasa! Ciesze sie ze wyprobowalas :-)
:*
PS. Tili, moze mamy jakies 2 rozne blachy, jak nigdy zwazylam sliwki i mak... Galka mnie zaskoczylas, czuje ze znow mnie nia zarazisz jak kardamonem :)

Hanna Mi pisze...

Gratulacje i życze jeszcze większego zapału w prowadzeniu bloga! Zawsze wychodzących przepisów i jeszcze piękniejszych zdjęć! :-)))

Tilianara pisze...

Aniu, w takim razie i Tobie składam życzenia wielu, wielu lat blogowania, bo mi u Ciebie wspaniale :*

Peggy, ogromnie się cieszę, że się poznałyśmy :* Dziękuję za życzenia :) I ja trzymam kciuki za nasze plany :)

Majko, dziękuję pięknie :) Podoba mi się twoje określenie "radosna twórczość kucharzenia" :)

Kasiu (i Bartku) dziękuję pięknie i za życzenia i za pochwały :) A co do gadających tartaletek to prawda - one mówią "zjedz mnie" :)

Basiu, dziękuję pięknie i buziaczki ślę :* Ja już tak mam, że lubię taki smaczny kuchenny obłęd :)))
A co do foremki to ja użyłam małej foremki, bo lubię jak ciasto jest wysokie i puchate (dałam foremkę kwadratową o boku 21 cm). A gałka pasowała mi tutaj - jakoś szczęśliwe owoce, uzależniający mak to jeszcze narkotyczna gałka doszła do tego trio :)))

Poswix, o tak, pięknych zdjęć - to jak na razie moja największa okołokulinarna frustracja - zdjęcia - zawsze nie takie jakie być powinny :)

Szarlotek pisze...

Wszystkiego Naj, Naj, Dzięki Takim blogom jak Twój, mogę poznawać coraz to ciekawsze przepisy i już na zawsze będę uzależniona od kulinarnej blogosfery :)

Konsti pisze...

To ja zycze jak najwiecej szczescia: w kuchni i nie tylko:)
Pozdrawiam serdecznie.

Bea pisze...

Tili, wspanialych kolejnych szalenstw w Kuchni Szczescia! :)

A Twoje wypieki pieknie sie prezentuja!

Pozdrawiam!

Małgoś pisze...

Tili, to i najlepsze życzenia ode mnie. :) Nich Ci blog przez kolejny rok pięknie rośnie. :)

Co do słodkości, wszystko super. Tylko hihi, niezła rozbieżność...:D Ja na Anoushkę nakrzyczałam jak małpa, a Ty wręcz odwrotnie. :D

Mafilka pisze...

Spóźniłam się na urodzinki??? A moze jednak choć jedna mała perełeczka gdzieś się zawieruszyła???
Tili, niech Ci się szczęści w nastepnym roczku i wielu jeszcze latach :**

PS. I bardzo Cię proszę o litość... tyle na raz słodkości mnie przerasta... ;)

Unknown pisze...

Tili, bardzo się cieszę, że a) polewa doszła; b) ciasto Wam smakowało i c) nie spowodowało pogrzebania kuchni pod sterta brudnych naczyń... Niektórym podobno to bardzo dokuczało w przygotowaniu ciasta ;-DDDD (buźka Małgosiu :))

Najlepszego Kochana Tili :*

Komarka pisze...

Tilli, wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy blogowania :) Fajnie, że jesteś z nami :) A pyszności naprodukowałaś, aż miło popatrzeć :)

Agata Chmielewska (Kurczak) pisze...

wszystkiego naj :)
a co sie stało, ze ta pierwsza polewa taka gęsta wyszła?

kass pisze...

Sto lat blogowania! Tili jesteś wspaniałą, ciepłą i twórczą osoba...zaglądając tu, wchodzę do Twojej kuchni, a Ty zawsze serwujesz pyszne żarcie!
Cudownie że jesteś, gorąco pozdrawiam!

Liska pisze...

Tili, mnóstwa inspiracji, by zawsze Ci się chciało. Sto lat :)

Tilianara pisze...

Szarlotku, dziękuję bardzo :) Widzę, że dzielimy to samo uzależnienie :)

Konsti, buziak Ci cieplutki za to :*

Beatko, kłaniam się nisko za miłe słowa :)

Małgoś, ja bym się nie ośmieliła nakrzyczeć na Żabę :) A poza tym ciacho było tak cudowne, że je pokochałam :)

Mafilko, eee, no już tylko wspomnienie, ale rodzinka zarzyczyła sobie powtórek, więc jeszcze będzie :)

Żabo, ja Cię ściskam mocno i za polewę i za to ciacho mmmm ono tak cudowne było, że jeszcze dziś ślinka mi leci :) A gary to żaden problem - zmywarka umyła ;D

Komarko, dziękuję pięknie :) Taką produkcją to ja się lubię zajmować :)

Aga, dzięki, a o polewie wszystko jest wytłumaczone w tekście i posta i przepisu :)

Kass, zaczerwieniłam się ... strasznie mi miło, tyle wspaniałych słów :*

Lisko, dziękuję :) To prawda inspiracja jest najważniejsza :)

Krokodyl pisze...

U Ciebie jest zawsze przyjemnie i szczęśliwie. :-))) Gratuluję, no i ciesze sie, że prowadzisz tego bloga, ze mozna u Ciebie gościć i ogrzewac duszę. Bardzo Cię lubię i Twój blog też. Prowadź go dalej długo, długo i dłużej! :-)))

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Tili, w zwiazku z tym, że nie załapałaś, o co chodzi z WuZetką, o której pisze na blogu, kopiuję Ci wpis, jaki przed chwilą popełniłam u Basi (która też nie zrozumiala, o co mi chodzi... czy ja tak niezrozumiale piszę?;).

"BAsiu, oczywiscie, ze tak mam! Z górami, z przedmiotami...

A ja przyszłam tu wyjasnić Ci sens mojej gwiazdki,ktorej nie zorzumialas. Otóz dostałam kilka propozycji reklamowych. Np. voucher na kolację, pod warunkiem, ze ja opiszę na blgu. Z jednej strony bardzo mnie to kusi, z drugiej nie chcę zasmiecac bloga reklamami i nie chcę oszukiwac czytelnikow. Dlatego wymyslilam, ze jesli będę pisać taką "zamawianą" notkę, to oznaczę ją adpowiednią etykietą (nazwalam ją Wpis Zamawiany, czyli WZ, czyli WuZeka). po to, by wszystcy mieli siwadomosc, co czytają oraz by ewentualnie zrezygnowac z czytania tej notki. I taka jest tajemnica tych WuZetek. Zrozumialas, o co chodzi, Basiu? :) Jeszcze Tili chce to wyjasnic :)"

A Ty wiesz najlepiej, o jakiego voucherana kolację chodzi ;)))

Tilianara pisze...

Krokodylku, dziękuję Ci pięknie za te miłe i ciepłe słowa :*

Aniu, ja już rozumiem - wiesz ja do Ciebie wchodzę jeszcze ze snem pod powiekami, by się miło obudzić i w pierwszej chwili nie załapałam hihihi :)

An-na pisze...

Ha! A ja zapomniałam coś napisać, bo wcześniej wpadłam tylko na chwilkę. I co - jestem ostatnia i już pewnie nie przeczytasz, że dużo sił do blogowania życzę, bo szalona to już jesteś sama z siebie ;)

Tilianara pisze...

Anno, ja zawsze czytam, a już komentarze od Ciebie to z ogromną przyjemnością :* Dziękuję Ci ogromnie za życzenia i za dostrzeżenie mojego małego szaleństwa :))))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...