Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dania z warzyw. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dania z warzyw. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 kwietnia 2011

Zapraszam na śniadanie ...


... długie śniadanie, bo kończące się kolacją :-)


To był dzień, który zapamiętam na długo, gdyż był zwieńczeniem wspaniałego weekendu. Czasu, który zaczął się od kawy w kawiarni i pięknego podarku od Karoliny ... dzbanuszka wypełnionego po brzegi lśniącymi orzechami w łupinach. Makadamia, pekany i migdały cieszyły nasze oczy, a my wraz z Polą siedzieliśmy wokół stołu i w towarzystwie lasagne i domowego malibu rozmawiałyśmy o dawnych rzemiosłach, o gotowaniu, ulubionych potrawach i czas przeleciał nam nim się zorientowałyśmy.


Potem znów wyprawa na Dworzec i zastanawianie się, czy na pewno poznamy w tym tłumie Monikę. "Telefon nie działa, jak my się tu znajdziemy?" zastanawialiśmy się z Polą i moim Mężem. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie, bym nie miała żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Malutka Kobietka z koszykiem pełnym smakołyków, a na wierzchu pyszniły się przewiązane czerwoną kokardką precle. Brakowało tylko czerwonego kapturka, bym poczuła się zupełnie jak w bajce. Dopełnieniem tej cudownej atmosfery było zajadanie jej drożdżówek wypełnionych wybornym dżemem z suszonych gruszek. Jeszcze teraz ślinka mi cieknie na myśl o nich.


Co działo się później, już wiecie. Pierogowe szaleństwo ogarnęło nas wszystkich, a moja Kuchnia Szczęścia wypełniła się pięknymi falbaniastymi smakołykami. Noc jaka nastąpiła po tych zabawach, nie mniej była szalona, więc niedzielne śniadanie musiało być sycące. I tutaj do boju przystąpiła Poleczka, której sos z awokado uwiódł nasze podniebienia. Pięknie zielony, maślany od awokado, o delikatnym smaku tuńczyka i wyrazistych ziół, to było to czego potrzebowaliśmy. W towarzystwie mojego schabu i Szkutniowego chleba ... ach, to była ambrozja, a do tego źródło naszych sił na cały, po brzegi wypełniony dzień.


A cóż takiego porabialiśmy? Oczywiście z aparatami w łapkach łapałyśmy kadry. Na pierwszy ogień poszły śniadaniowe resztki. Czy ktoś mi powie, czemu one są takie fotogeniczne? Gdy patrzę na te okruszki ze skórki ze schabu, już lecę do lodówki by wyjąć kolejny kawałek mięsa na tę rewelacyjną wędlinę. I znów bym chciała usiąść wokół stołu, rozmawiać, wspólnie gotować i kadry łapać.


Nie mogło się również obyć bez zdjęć robionych sobie nawzajem, zdjęć znad ramienia, zdjęć naprzeciwko siebie i oczywiście nieskończonej wręcz ilości ujęć kici, która patrzyła się na nas z pobłażliwą wyrozumiałością, czekając tylko na chwilę spokoju, gdy nasze rozbawione towarzystwo wybierze się na zakupy. Tym razem obiad zjedliśmy na mieście, by mieć czas na to co takie kulinarnie zwariowane Babeczki lubią najbardziej, czyli nic innego jak zakupy w sklepach z kulinarnymi utensyliami i ... z butami :-)

Rozbawieni i odrobinę zmęczeni pojawiliśmy się w domu dopiero wczesnym wieczorem. Czas więc przyszedł na kolację, tym bardziej wyczekiwaną, iż Monia obiecała nam w ten ostatni wspólny wieczór przygotować smakowitą przekąskę.


I znów w moim Szczęściu miseczki i wałki poszły w ruch. Moni ręce, mój aparat w łapkach, trochę mąki, trochę wody, kilka jabłek, kapka dżemu i patelnia z oliwą wystarczyły bz na koniec dnia cieszyć się obłędnymi samosami, jakie znalazłyśmy u Basieńki. Nie obyło się oczywiście bez kardamonu. Bo czy ktoś wyobraża sobie, że ja nie wyjmę z szuflady słoiczka z tą aromatyczną przyprawą? Monia przyklasnęła mojemu pomysłowi i jabłka oraz jogurt podany jako dodatek połączyły się z jasnobeżowym proszkiem ku naszej uciesze.

Wydawałoby się, że to już koniec, prawda? Przecież niemożliwe, aby po tak pełnym wrażeń weekendzie mieć siły jeszcze na cokolwiek, gdy na zegarze wybija dziewiąta. Nic bardziej mylnego. Niepowodzenia poprzedniego wieczora z solonym kremem karmelowym mocno nas nurtowały. Nie mogłyśmy mu przepuścić ...


... i nie przepuściłyśmy. Modlitwy Poli nad patelnią, jej rozmowy z bulgoczącą masą najwyraźniej pomogły, gdyż choć zamiast ciemnego kremu, uzyskałyśmy jasny sos, nasza karmelowa masa nie rozdzielała się już z masłem, a my jak zahipnotyzowane wracałyśmy do kuchni i po łyżeczce wyjadałyśmy ten kokieteryjny deser, nie zapominając o wylizaniu patelni i łyżki, dmuchając i chuchając, by jak najszybciej ostygła i nie poparzyła języków i palców takim łasuchom jak my.

Tak obłędne połączenie smaków jak karmel i sól, na zawsze uwodzi kubki smakowe, więc uprzedzam wszystkich, którzy jeszcze go nie jedli - to uzależnia, do końca życia nie zapomnicie tego smaku i powracać do niego będziecie w nieskończoność ...

... nawet kardamonu już tam nie potrzeba :-D

I tak zakończyło się nasze kulinarne balowanie. Poznanie, gotowanie, rozmowy i delektowanie się dziełami naszych rąk sprawiło, że w czasie pożegnania nie o rozstaniu mówiłyśmy, a o kolejnych okazjach do spotkania, by ten cudowny czas wpisał się na stałe w nasze kulinarne kalendarze. Zgadnijcie o nastawieniu jakich nektarów już rozmawiamy? No ba! Wiadomo, że nalewki i likiery. Coś czuję, że następne spotkanie będzie pełnym od śmiechu nalewkowym warsztatem :-)

Wspaniale bawiłam się z Wami
Warszawskie i Krakowskie Babeczki,
Rodzynku i mój Ukochany Mężu,
a teraz czekam już na kolejne
tak radosne wydarzenia!
Buziaki :-)*



Pasta z awokado i tuńczyka

Składniki:
1 puszka tuńczyka w oliwie
1/2 opakowania gęstego greckiego jogurtu (użyłam jogurtu firmy Total)
1 duże bardzo dojrzałe awokado
1 duży pęczek bazylii (listki + łodyżki)
1 duży pęczek zielonej pietruszki (listki + łodyżki)
1 duży pęczek koperku (listki + łodyżki)
1/2 łyżki solonych kaparów lub ćwierć łyżeczki soli morskiej (lub odrobinę więcej zwykłej soli)
sok z połowy dużej cytryny
3 duże ząbki czosnku
świeżo mielony pieprz

Przygotowanie: W blenderze (żyrafie) miksujemy na gładką masę tuńczyka wraz z oliwą i pozostałymi składnikami. Doprawiamy do smaku - sos musi być lekko kwaśny i odpowiednio słony. Anoushka pisała, że sos świetnie się również sprawdza jako dip, w którym możemy maczać surowe kawałki warzyw, a jeśli zmniejszymy ilość jogurtu powstanie smaczne smarowidło do kanapek. Pola najbardziej lubi ten sos w towarzystwie jajek ugotowanych na półtwardo (gotuję jajka 5 minut od włożenia do gotującej się wody), a mi wspaniale smakowało na kanapkach z plasterkami schabu pieczonego w marynacie.

Źródło: Stolik u Poleczki

Schab pieczony w marynacie
Przepis tutaj.

Krem karmelowy z solą

Składniki:
1 szklanka (240 g) śmietanki kremówki
7 łyżek (110 g) masła (w tym 1 łyżka masła solonego)
1/2 łyżeczki kwiatu soli morskiej (fleur de sel) lub 1/4 łyżeczki drobnej soli morskiej
3/4 szklanki (165 g) drobnego cukru
1/8 szklanki (40 g) syropu cukrowego (corn syrup) lub golden syrup*
1/8 (30 ml) szklanki wody

Przygotowanie: W rondelku zagotować śmietankę, sól i masło. Odstawić. Do płaskiego naczynia (użyłam dużej patelni) wsypać cukier, dodać wodę i syrop cukrowy. Podgrzewać do roztopienia się cukru i uzyskania bursztynowego karmelu (121 stopni Celsjusza - ale moim zdaniem to musi być wyższa temperatura - chodzi przede wszystkim by wyszedł nam ciemny karmel). Rozpuszczającego się cukru nie należy mieszać, można ewentualnie poruszać patelnią. Do masy karmelowej dodać zagotowaną śmietankę z dodatkami. Ponownie gotować na średnim ogniu, bez mieszania, do uzyskania zgęstnienia masy (około 5 -7 minut). Zamieszać. Przelać do słoika i pozostawić do wystudzenia.

Moja uwaga: u nas wyszedł raczej sos, a nie krem przy tej metodzie pomimo trzech prób. Nie zamierzam jednak poprzestać na próbach, a póki co polecam też ten krem karmelowy, który robiłam kiedyś z Fellunią, a jest z przepisu Pierra Herme.

*syrop można kupić między innymi w sklepach Kuchnie Świata, Marks & Spencer.

Źródło: Pistacjowe smakołyki u Lo

Samosy na słodko

Składniki na ciasto:
1 szklanka maki
3 łyżki oleju
1/2 szklanki + 1 łyżka cieplej wody
szczypta soli

Nadzienie:
4 jabłka, kwaśne lepsze
skorka otarta z cytryny
sok z połowy cytryny
2 łyżki cukru (my dałyśmy mniej, ok. 1 łyżkę)
4 łyżeczki konfitury z płatków róży (my dałyśmy dżem z czarnej porzeczki)

Przygotowanie: Jabłka obieram, gniazda nasienne odrzucam, dzielę na ćwiartki. Każdą ćwiartkę kroje wzdłuż na pół i średnio-drobno siekam. Pokrojone jabłka wrzucam do garnka, dodaje skórkę z cytryny, sok z cytryny, cukier - dusze kilka minut (na półmiękko).
Mąkę mieszam z solą, dodaję olej i ciepłą wodę, po czym ciasto dobrze wyrabiam. Dziele na 4 części, każdą z nich wałkuje tak, by powstał okrągły placek grubości ciasta na strudel. Każdy krążek przekrawam na pół i składam w sprytna kieszonkę (jak wyżej na zdjęciach). Kieszonkę napełniam jabłecznym nadzieniem, miedzy jabłka pakuje pół łyżeczki dżemu, zlepiam, zaciskam rąbek w falbankę i smażę na złoto w gorącym, głębokim tłuszczu (my nie smażyłyśmy w głębokim tłuszczu, tylko na patelni było ok. 1/2 cm wysokości). Na koniec odsączam z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku. Zjedliśmy je z gęstym jogurtem doprawionym kardamonem.

Źródło: Kardamonowa Basieńka

Smacznego.

wtorek, 22 marca 2011

Powitanie na Przednówku.


Wiosna przyszła ze śpiewem ptaków i śpiewem ... Poli :-)

Pewnie mnie Poleczka za to wyznanie udusi, ale jak sobie razem pichcimy czy krzątamy po domku, a muzyka płynie z głośników, słońce zagląda przez okna i do tego nieustanne ćwierkanie, które dobiega zza otwartych szyb, nie możemy sobie nie podśpiewywać. No i taki krotochwilny nastrój się mnie dzisiaj czepną, że nie mogę - po prostu nie mogę, się tym z Wami nie podzielić.


A zaczęło się ... a raczej miało się zacząć w pewien czwartek, na który zaplanowałam obłędne cannelloni, których szpinakowy środek już wiosnę przypominał, ale otulone są jeszcze zimową bielą kołderki, upstrzoną ziołami z doniczek i aromatem gałki muszkatołowej, nieodzownej w takim towarzystwie. Do tego urocza obecność podsuszonych pomidorków, upieczonych z solą i cukrem, niczym radosne kwiatki przebijały się na białym puchu beszamelowego sosu.

Niestety Polci nie dane było spróbować tych cannelloni. Wiadomo jak to jest w podróży, czasem się coś opóźni i dopiero w dniu Makaronikowej Loży spotkałyśmy się, by niedługo później zostać na dobre. I tak pichcimy smakołyki, objadamy się bezami, a muzyka nastraja do śpiewania i radosnego wiosny pełnego przebudzenia oczekiwania :-)

A tymczasem zapraszam Was na to wyborne przednówkowe danie, którym możemy zaklinać Panią Wiosnę, by przyszła, przyszła szybciutko i pozwoliła nam już na dobre zrzucić ciepłe okrycia i biegać po lesie czy łąkach zbierając kwiaty i ... młode pokrzywy na zupę :-)


Cannelloni ze szpinakiem i ziołowym sosem

Składniki:
oliwa
1 opakowanie świeżych płatów na lasagne

500 g ricotty
1 duża szalotka, drobno posiekana
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
200 g szpinaku (u mnie mrożony, w oryginale 40 g)
świeży tymianek, po posiekaniu czubata łyżka
gałka muszkatołowa, świeżo starta
sól i pieprz

Sos ziołowy:
50 g masła
50 g mąki pszennej
1/2 l mleka
świeży tymianek, po posiekaniu czubata łyżka
świeży majeranek, po posiekaniu czubata łyżka
gałka muszkatołowa, świeżo starta
sól i pieprz

100 g parmezanu (ja dałam dwie duże garście)

Przygotowanie: Na patelni rozgrzewam oliwę, szklę szalotkę i czosnek. Dorzucam szpinak i przykrywam pokrywką. Po kilku minutach zaczyna się rozmrażać, wtedy co jakiś czas mieszam. Kiedy już całkowicie się rozmrozi i zagrzeje, dodaję zioła i gałkę muszkatołową. Solę i doprawiam pieprzem. Duszę przez ok. 5 minut i odstawiam do przestudzenia. Po ostudzeniu mieszam z ricottą, doprawiam solą i pieprzem.

Sos ziołowy to po prostu beszamel z dodatkiem ziół i gałki. Na głębokiej patelni lub w rondelku roztapiam masło, wrzucam mąkę i mieszam do połączenia. Wlewam zimne (!) mleko cienkim strumieniem, cały czas mieszając, by nie powstały grudki.Dodaję tymianek, majeranek, gałkę, doprawiam solą i pieprzem. Doprowadzam do wrzenia, zmniejszam ogień do średniego i gotuję przez ok. 5 minut, cały czas mieszając.

W tym czasie w szerokim rondlu doprowadzam wodę do wrzenia, tak na wysokość 1 1/2 cm. Wlewam kapkę oliwy. Gdy sos i ricotta są gotowe, płaty lasagne wkładam do wrzątku na kilkanaście sekund, tyle tylko by zmiękły. Wyjmuję delikatnie łyżką cedzakową, kładę na deskę, przekrawam na pół (po krótkim boku), układam farsz z ricotty i szpinaku, zawijam i wkładam jeden obok drugiego do przygotowanego naczynia, posmarowanego masłem lub oliwą. Gdy już wszystkie są w naczyniu, polewam sosem, posypuję parmezanem.

Piekę w 200 stopniach Celsjusza przez 15 minut. Podaję z podsuszonymi pomidorkami i świeżymi ziołami. Do tego idealnie pasuje lekka sałatka.

Źródło inspiracji: Food & Friends, nr. 2

Podsuszane pomidory

Składniki:
250 g pomidorków czereśniowych (lub innych małych - w oryginale 100 g)
oliwa z oliwek
cukier (u mnie trzcinowy)
sól (u mnie gruboziarnista, lekko utłuczona w moździerzu) i pieprz

Przygotowanie: Pomidorki przekrawam na połówki, polewam bezpośrednio w naczyniu do zapiekania oliwą, posypuję cukrem, solą i pieprzem. Suszę w piekarniku nagrzanym do 120 stopni Celsjusza przez 45 minut.

Moja uwaga: Jeśli chcemy je przechować, należy wyjąć je z oliwy i soków jakie z nich wypłynęły, podsuszyć w 100 stopniach Celsjusza i ostudzone włożyć do pojemniczka i do lodówki. Przed podaniem można je skropić oliwą i podgrzać razem z cannelloni. Możemy też zalać je całkowicie oliwą, ale wtedy z czasem staną się delikatniejsze.

Źródło inspiracji: Food & Friends, nr. 2

Zdjęcie wprawdzie moje rączki i oczko łapały, 
ale to dzięki Poli takich żywych barw nabrało, 
za co duuuży całus ma u mnie :-*

Smacznego.

czwartek, 10 marca 2011

Szczęśliwe Łabędzie.


Uwielbiam tańczyć, kręcić się i wirować, czuć jak wszystkie mięśnie zgodnie ze sobą współpracują, jak oddech przyspiesza, by dogonić serce uradowane ruchem. Lubię też oglądać tańczących, a szczególnie balet, podziwiać jego lekkość i siłę wyrazu. Wtedy też moje serce bije mocniej, na policzkach pojawiają się rumieńce. Niestety od czasu, gdy chore kolano na zawsze odebrało mi możliwość tańca, muszę szukać zastępstw.


I tak znalazłam już ich wiele, a pośród nich najbardziej za serce chwytają zawijańce. Te na talerzu, oczywiście. Mięso zawinięte i faszerowane, po pokrojeniu pięknie prezentujące się na talerzu, w swoim wnętrzu ukrywające wyborny farsz. Można się zakochać, prawda?

W ostatnich dniach dałam się porwać temu uwielbieniu. Po ostatnich drobiowych roladkach chodziły za mną kolejne. Zachciało mi się czegoś kolorowego, z nutą słodyczy przełamaną wędzonym smakiem boczku. Do tego silna obecność tymianek, którego lekką ziemistość wprost uwielbiam w połączeniu z wieprzowiną.


Wybór padł na wieprzowe polędwiczki, które aż uśmiechały się do mnie w sklepie. A ponieważ zgrabna dynia czekała na blacie by z niej gnocchi dyniowe zrobić i bez niej sos nie mógł się obejść. Potem była już czysta improwizacja. Dżem morelowy zmiksowany z suszonymi morelami, doprawiony tymiankiem i kapką wermutu, zakwaszony cytryną, jedwabiste podłoże dla roladek stanowił.

Słodycz i wytrawność przeplatały się ze sobą, jak w tańcu, tworząc smaczny spektakl, którego uzupełnieniem była sałatka z rukwi wodnej. Gdy talerze pojawiły się na stole, skojarzenia same przyszły ... to było prawie jak Jezioro Łabędzie. Tylko, że tym razem żaden Zły Duch nie miał do nas dostępu, a koniec tej baśni zakończył się nader szczęśliwie.


Zawijane polędwiczki z morelą

Składniki:
2 polędwiczki wieprzowe (średnie)
6 plasterków boczku wędzonego
3 łyżki dżemu morelowego (najlepiej mało słodkiego, ale można go zakwasić sokiem z cytryny)
10 suszonych moreli
kilka gałązek tymianku
chlust wermutu (do smaku)
sok z cytryny
1 białko, lekko roztrzepane

Przygotowanie: W małym rondelku wymieszałam dżem morelowy (tym razem nie domowy, ale ekologiczny, nie bardzo słodki) z chlustem wermutu, posiekanymi drobno suszonymi morelami, listkami z tymianku (u mnie była to czubata łyżka) i sokiem z cytryny. Doprawiam sol i pieprzem. Zmiksowałam na gładką, gęstą masę. Ostudziłam. 1 łyżkę tej mieszaniny możemy zostawić do sosu dyniowego (przepis poniżej).

Piekarnik nagrzałam do 150 stopni Celsjusza. Polędwiczki rozcięłam wzdłuż najpierw w 1/3 wysokości, a potem grubszą część rozcięłam od środka w połowie jej wysokości, tak by uzyskać długi płat cienkiego mięsa. Rozbiłam delikatnie dłonią (jeśli używacie czegokolwiek twardszego od dłoni, trzeba rozbijać bardzo delikatnie, by nie rozerwać mięsa.) Rozbity płat mięsa ułożyłam na folii aluminiowej. Doprawiłam solą i pieprzem. Ułożyłam plasterki boczku na prawie całej powierzchni, zostawiając z jednego długiego boku trochę pustego miejsca, by rolada się później skleiła. Na boczku rozsmarowałam delikatnie cienką warstwę ostudzonej mieszaniny morelowej. Mięso zawinęłam, pomagając sobie folią aluminiową.

W niskiej temperaturze piec takie roladki trzeba ok. 1,5 godziny, ale przyznam, że nie spojrzałam dokładnie na zegarek, gdyż piekłam z termometrem do wewnętrznej temperatury mięsa 71 stopni Celsjusza.

Po tym czasie, roladki można przechować w lodówce lub od razu podać, podsmażając wcześniej na maśle z oliwą (lub klarowanym maśle lub czym dusza zapragnie), by nabrały ładnego złotego koloru. Jeśli przechowujemy je w lodówce, przed podaniem podgrzewamy w piekaniku lub na parze, wciąż zawinięte w folię aluminiową.

Jedna uwaga: Do farszu, dobrze jest dodać 1 białko i odrobiną białka posmarować również długi bok mięsa, pozostawiony pusty. Dzięki temu roladki na pewno nam się nie rozkleją podczas podsmażania czy krojenia. Ja tym razem o tym zapomniałam, ale ponieważ uważam to za niemal konieczny element, dlatego dopisałam do składników. Białko dodajemy do ostudzonego farszu. Można też dodać chlust gęstej śmietany, dla lekkości i by nadać kremowej konsystencji nadzieniu.

Roladki po podsmażeniu, odkładamy na deskę i kroimy w grube plastry. Podajemy z sosem, gnocchi i sałatką lub z czym mamy ochotę.

Sos dyniowo-morelowy

Składniki:
1 szklanka puree dyniowego
1 czubata łyżka mieszaniny morelowej, z przepisu powyżej
świeży lub suszony tymianek (do smaku)
sok z cytryny (do smaku)
sól, pieprz
płyn (woda/bulion)
płatek masła (ok. 1 łyżeczki do 1 łyżki)

Przygotowanie: Wszystkie składniki umieszczamy w garnuszku i podgrzewamy. Jeśli dynia jest bardzo sucha, dodajemy wody/bulionu. Gdy składniki się zagotują, miksujemy, przecieramy przez sitko (można pominąć ten etap), doprawiamy solą i pieprzem i ew. jeszcze płynem, dla odpowiedniej konsystencji. Na koniec dodajemy płatek masła. Mieszamy i podajemy.

Przepis na dyniowo-ziemniaczane gnocchi znajdziecie tutaj (wybaczcie te koszmarne zdjęcia ;D )

Smacznego.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Codzienne niespodzianki.


Lubicie zaskakiwać? Sprawić niespodziankę bliskim?

Ja uwielbiam ten moment, gdy na twarzy mojego Ukochanego, widzę uśmiech, a w oczach igrają mu wesołe iskierki. Przecież właśnie o to chodzi, by każdego dnia zadbać o jakiś szczegół, który sprawi, że nasi najbliżsi poczują się wyjątkowo. To może być wszystko. Uścisk, całus, na kartce zapisane "Kocham", albo może wykwintny obiad w środku tygodnia. Tylko jak w czasie pełnym pracy i wielu zajęć dodatkowych, zaplanować wykwintny obiad, by nie pojawił się na stole dopiero późnym wieczorem?



Wystarczy tylko odrobina organizacji. W niedzielę, czy może w wolny wieczór poświęcamy dosłownie 20 minut przygotowań plus 40 minut na pieczenie, by potem cieszyć się wybornym mięsem z kurczaka, zrolowanego z drobiowym farszem, pachnącego szafranem i kardamonem, z nutą ostrości od chilli i cebulek dymek. Jego satynowa konsystencja, prawie jak musu zawdzięcza swą strukturę śmietanie i białku jajka, które najpierw pod wpływem mocnego zmiksowania magazynują w sobie bąbelki powietrza, a potem w czasie pieczenia utrwalają one farsz, zachowując jego delikatność.

Ale to nie wszystko. Najważniejszym etapem jest tutaj pieczenie w stopniowo niskiej temperaturze 150 stopni Celsjusza, roladek zawiniętych w folię aluminiową. Mięso w ten sposób dochodzi do idealnego stanu wypieczenia powoli, zachowując swoją soczystość i smak. Zapytacie, że przecież blado będzie wyglądał taki kawałek na talerzu? A ja powiem, właśnie o to chodzi. Czemu?

Ponieważ mięso nie jest już surowe, szczelnie zapakowane może czekać w lodówce na Wasz powrót z pracy czy zajęć, a nabrać ciepła i pięknej złotawej barwy na patelni, tuż przed tym jak zasiądziecie do stołu z rodziną, by cieszyć się pięknym, soczystym mięsem, któremu akompaniuje prosta sałatka z miodem doprawionym dressingiem i piękną czerwienią buraków, których słodycz przełamywana jest chrzanowym kremem śmietanowym.

Prostota jest tutaj jak najbardziej wskazana. Wystarczy kromka chleba, lub delikatne puree ziemniaczane i na naszym codziennym stole pojawia się piękny obiad, a rodzina zastanawia się, kiedy to wszystko udało się nam stworzyć :-)


"Ballotine" z kurczaka

Składniki:
3 filety z piersi kurczaka
100 g mielonego mięsa z kurczaka (ja zmieliłam w blenderze mięso z polędwiczek)
70 ml śmietany
3 łyżki białka jajka
duża szczypta szafranu, roztarta w moździerzu i rozpuszczona w 2 łyżkach wrzątku przez kilka minut
1 papryczka chilli, oczyszczona z nasion i błon
3 cebulki dymki, biała część i kawałek zielonej
skórka z 1 pomarańczy, z grubsza posiekana (bez albedo)
szczypta kardamonu
sól i pieprz

Przygotowanie: Najpierw mięso na mielone zmieliłam w blenderze z rozpuszczonym szafranem, śmietaną, chilli, dymką, skórką pomarańczy, kardamonem, solą i pieprzem. Dodałam śmietanę, zmiksowałam. Dodałam białko jajka, zmiksowałam.

Filety z piersi kurczaka rozciąć w motylka i rozbić delikatnie dłonią, by były równe. Ułożyłam filety na kawałku folii aluminiowej, doprawiłam solą i pieprzem i układałam mielone mięso, zostawiając trochę pustego miejsca po jednym szerokim brzegu, by mięso się tam ze sobą stykało, po zwinięciu. Zwijałam mięso delikatnie, przy pomocy folii aluminiowej, by farsz utrzymać w środku, a samym filetom nadać kształt cylindra. Piekłam filety w 150 stopniach Celsjusza do uzyskania temperatury wewnątrz mięsa - 67 stopni Celsjusza (przydaje się tutaj termometr do mięsa, który możemy wkładać do piekarnika - można go kupić w każdym supermarkecie - mi pieczenie ok. 350 g filetów zajęło ok. 40-45 minut). Odstawiłam. Na tym etapie, mięso można schować do lodówki i podać w ciągu 2-3 dni.

Przed podaniem, wyjęłam mięso z lodówki, rozpuściłam masło na patelni wraz z rozgrzaną oliwą i odwinięte z folii aluminiowej, osuszone ręcznikiem papierowym mięso, podsmażyłam, nadając mu z każdej strony ładną złotawą barwę. Należy smażyć szybko, krótko, na średnim ogniu, tylko by nadać kolor, a nie przesuszyć mięsa. Potem na najmniejszym ogniu, zostawiam jeszcze roladki pod przykryciem, by nabrały ciepła wewnątrz. Można też włożyć je na ok. 10 minut do piekarnika nastawionego na 150 stopni Celsjusza.

Według oryginalnego przepisu ballotine podaje się jako zimną przystawkę, bez podsmażania, ale według mnie to idealny przepis na piękny obiad, kiedy nie mamy czasu na duże przygotowania.

Podałam z sałatką z mieszanych sałat z miodowym dressingiem i sałatką z buraków z kremem chrzanowym.

Sałatka z buraków z kremem chrzanowym

Składniki:
5 średnich buraków, upieczonych, obranych i pokrojonych na cieniutkie plasterki, najlepiej na tzw. mandolinie, lub przy użyciu obieraczki do warzyw
1 drobno posiekana szalotka
2 łyżki octu z czerwonego wina
3 łyżki oleju z pestek winogron
sól i pieprz

Krem chrzanowy:
1 1/2 łyżki tartego chrzanu
200 ml kwaśnej śmietany
sól i pieprz

Przygotowanie: Buraki, po upieczeniu, obraniu i pokrojeniu, zamarynować w szalotce, occie i oleju, doprawić solą i pieprzem. Odstawić na przynajmniej 1 godzinę, ale może w takiej postaci leżeć w lodówce nawet wiele godzin. Na krem chrzanowy wymieszać chrzan z lekko ubitą śmietaną, doprawić solą i pieprzem. Podawać ułożone plastry buraków, polane kremem chrzanowym. Można udekorować zieloną częścią dymki.

Źródło obu w/w przepisów: "Food&Friends" Numer 2. Grudzień 2010 (z moimi zmianami, szczególnie przy ballotine)

Smacznego.

piątek, 25 lutego 2011

Zanim zaopatrzę się w magiczne tekstury ...


... wypróbowuję przepisy, które w każdym domu można wykorzystać, a ponieważ jest zima i jak nigdy mam ochotę na mięso i mocne smaki za rosół i gulasz z receptur
mojego Guru postanowiłam się zabrać.


Cały wolny dzień spokojnego kucharzenia mnie czekał, z księgą więc pod pachą udałam się do kuchni. Mięso do gulaszu już od poprzedniego dnia kąpało się w marynacie, dlatego najpierw za zupę się zabrałam. Zupełnie nie zwykły rosół, bez kury czy wołowego szpondra, za to z królikiem. Od kilku lat jestem ogromną fanką tego mięsa. Jest delikatne, ale wyraziste, najlepsze po uduszeniu w smakowitym sosie. Czemu więc nie spróbować zupy na jego bazie?

Tym bardziej, że zapowiadało się anyżowo zarówno od Pernoda, który zastąpiłam gwiazdkami anyżu oraz od fenkułu, którego lekko szczypiący smak na języku uwielbiam. Bulion drobiowy mniej więcej według receptury Amaro przygotowałam już kilka dni wcześniej, wszystko więc czekało gotowe.

Kiedy już w ogromnym garnku rosół pyrkał sobie spokojnie na gazie, ja tymczasem za ragout z dziczyzny się zabrałam. Mięso osuszone i mąką oprószone tylko na podsmażenie czekało, by potem z zezłoconymi warzywami w garnku się spotkać i w wybornym sosie zyskiwać jeszcze na smaku.


Gulasz okazał się zaskakująco mocny i mięsny w smaku, ale delikatne puree i kremowy por dodały mu niezwykłego uroku. Lekkości i przełamania właśnie dziczyzna potrzebowała, by na talerzu rozkwitnąć niczym najpiękniejszy kwiat. Poprzedzona wyrazistym rosołem z królika, sprawiła, że poczuliśmy się przeniesieni do leśniczówki, gdzie przy ogniu na kominku siedzielibyśmy pośród zimowej ciszy borów.

A ja przekonałam się, że choć z początku receptury z książek Amaro wydawały się niedostępne dla zwykłego śmiertelnika, wystarczy odrobina kreatywności i wyobraźni, by cieszyć się wspaniałymi smakami oraz przydatną naukę z takiego gotowania wyciągnąć.

Spytacie o deser? Wierzcie mi, żadnego poza połówką grapefruita nie zechcecie, no może jakiś lekki sorbet cytrusowy, podawany łyżeczką przez Ukochanego ... bo takie to były wyborne Walentynki :-)


Rosół z królika z makaronem (sferycznym)

Składniki:
3 l. wywaru drobiowego
1 cały królik (oprawiona tuszka) lub 2 kg kości z królika
3 młode marchewki (dałam stare)
1 cebula
1/2 pora (biała część)
1/2 selera naciowego (obranego)
1/2 bulwy kopru włoskiego
150 ml białego wytrawnego wina
75 ml Pernoda (ja dałam więcej wina, w dwóch porcjach, bo pierwszą należy całkowicie odparować i dodałam 3 gwiazdki anyżu)
25 g świeżego tymianku (ja dałam 2 łyżki suszonego)
15 g świeżego lubczyku (ja dałam 1 łyżkę suszonego)
2 goździki
1 surowy burak
1 ząbek czosnku
50 g natki pietruszki
5 ziaren ziela angielskiego
10 ziaren pieprzu czarnego
50 g suszonego borowika

Woda parmezanowa:
300 g tartego parmezanu
300 ml wrącej wody

Makaron parmezanowy:
100 ml wody parmezanowej
3 g metylu (to jedna z magicznych tekstur, o których napiszę, jak już się w nie zaopatrzę)

Przygotowanie: Tuszkę królika luzujemy, nacieramy olejem (lub kości, jeśli to ich używamy), układamy na blasze i zapiekamy w temperaturze 170 stopni Celsjusza na złocisty kolor (trochę ponad godzinę). Warzywa (bez buraka) kroimi w dwucentymetrową kostkę. W garnku rozgrzewamy oliwę z oliwek, podsmażamy na niej warzywa na złocisty kolor. Pora dorzucamy pod koniec smażenia. Dodajemy zapieczonego królika. Wlewamy białe wino i czekamy aż wyparuje. Potem dolewamy Pernoda i po 2 minutach zalewamy bulionem. Doprowadzamy do wrzenia, szumujemy, zmniejszamy ogień do minimum. Dodajemy przyprawy i zioła, oraz pokrojony w cząstki burak. Rosół gotujemy na minimalnym ogniu przez 5 godzin. Po ugotowaniu cedzimy przez gazę lub sito.

By przygotować wodę parmezanową tarty parmezan wrzucamy do wrzącej wody i odstawiamy na pół godziny. Następnie zlewamy z wierzchu wodę parmezanową, a serwatkę odkładamy*.

By przygotować makaron parmezanowy mieszamy mikserem 100 ml. wody parmezanowej z 3 g metylu. Wciągamy strzykawką powstałą miksturę i odstawiamy do lodówki na minimum 2 godziny. Strzykawkę wkładamy do kruszonego lodu i podajemy obok talerza z zupą. Już na stole wstrzykujemy płyn ze strzykawki, który w zetknięciu z gorącym płynem ścina się w makaron.

Ja ponieważ nie zaopatrzyłam się - jeszcze ;D - w metyl i pozostałe tekstury, użyłam delikatnego makaronu pszennego somen, przed ugotowaniem połamanego na małe kawałki. Jako przełamanie mocnego mięsnego smaku, dodałam cieniutko pokrojone łodygi z tzw. serca selera naciowego. Według oryginału rosół podajemy udekorowany listkami bazylii.

* myślę, że można połączyć ją z ricottą do której ma podobną konsystencję i użyć np. do pierogów, które zapewne będziecie robić, by wykorzystać mięso z królika i wcześniej przygotowywany bulion drobiowy.

Źródło: Wojciech Modest Amaro "Kuchnia Polska XXI wieku"

Ragout z dziczyzny

Składniki:
1 1/2 kg mięsa z dziki lub jelenia (użyłam z jelenia)
500 ml wytrawnego czerwonego wina
1 marchewka
1 łodyga selera
2 cebule
mąka
4 łyżki oliwy
3 gałązki tymianku (dałam 1 łyżeczkę suszonego)
5 owoców jałowca
30 ml jałowcówki
25 g czerwonych porzeczek (ja dałam 2-3 łyżki dżemu z czerwonych porzeczek)
1 l wywaru z dziczyzny (dałam wywar wołowy ugotowany z dodatkiem owoców jałowca)
sól i pieprz

Kremowy por:
2 pory (tylko biała część)
1 drobno posiekana szalotka
1 gałązka rozmarynu
100 ml cydru
150 ml śmietany
1 łyżka oliwy z oliwek

Emulsja z migdałów i czosnku:
50 g zielonych obranych z łupin migdałów
2 ząbki czosnku
1 ziemniak
70 ml śmietany 36%

Przygotowanie: Zagotuj czerwone wino owocami jałowca i tymiankiem. Gdy ostygnie zalej nim mięso pokrojone w dużą kostkę, dodaj warzywa pokrojone w kostkę: marchew, seler naciowy i cebulę. Mięso w marynacie wstaw na 24 godziny do lodówki.
Mięso wyjmij z marynaty, osusz dokładnie ręcznikiem papierowym, oprósz mąką i na oliwie z oliwek podsmaż na złoty kolor. Zdejmij z patelni, dopraw solą i pieprzem. Podsmaż warzywa z marynaty. Mięso i warzywa przełóż do garna, wlej przecedzoną marynatę i gotuj, aż odparuje do 1/3 objętości*. Dodaj wywar z dziczyzny i gotuj na malutkim ogniem pod przykryciem przez 2 godziny. Po tym czasie wlej jałowcówkę, dotuj na dużym ogniu, aż wywar z duszenia zgęstnieje i pokryje kawałki mięsa**. Zdejmij garnek z ognia, dopraw do smaku, wsyp owoce czerwonej porzeczki (ja dodałam dżem).

*moim zdaniem lepiej jest marynatę zredukować w osobnym garnuszku i dopiero wtedy wlać do mięsa.
** ja zwykle gdy mięso już jest gotowe, wyjmuję ze z sosu wraz z warzywami i oddzielnie redukuję sos. Gdy zgęstnieje, dorzucam mięso z warzywami, i kilka-kilkanaście minut podgrzewam, by sos ogrzał mięso i pokrył je.

By przygotować kremowego pora, w szerokim rondlu rozgrzej oliwę, wrzuć szalotkę i szklij przez 1 minutę. Dodaj gałązkę rozmarynu i por pokrojony na malutkie kawałki. Przez 4 minuty gotuj na małym ogniu, mieszając cały czas. Wlej cydr i odparuj go całkowicie. Dodaj śmietanę, zmniejsz ogień i gotuj, aż odparuje do połowy objętości. Wyjmij rozmaryn, dopraw solą i pieprzem.

By przygotować emulsję z migdałów i czosnku, wszystkie składniki należy wrzucić do termomixa i gotować w temperaturze 75 stopni Celsjusza przez 45 minut. Zmielić na gładką masę. Ja ugotowałam puree z 2 ziemniaków, z dodatkiem 50 g mączki migdałowej i czosnku w wodzie z dodatkiem mleka. Gdy ziemniaki zmiękły, odcedziłam wszystko, zmiksowałam i przetarłam przez sitko. Doprawiłam solą i pieprzem.

Na puree ziemniaczanym ułożyłam kremowego pora i na tym mięso z sosem. Udekorowałam porzeczkami z dżemu.

Źródło: Wojciech Modest Amaro "Kuchnia Polska XXI wieku"

Smacznego.

piątek, 18 lutego 2011

Spotkania blogerek.


Perfekcjonizm ... zaleta czy wada?


Ten obiad zjedliśmy ze smakiem już wiele miesięcy temu, ale zdjęcia nie spełniające moich wymagań sprawiły, że nie mogłam przekonać się do napisania o nim. Macie tak czasem? Smakowite danie, ale jednak kadry nie takie, światło przeszkadza i z pamięci ulatuje napisanie posta.

Tak właśnie było tym razem. Z początku chciałam szybko je powtórzyć, ale każdy kolejny dzień przynosił nowe pomysły, nowe eksperymenty i tak jesienno-zimowy stir-fry odchodził w niepamięć. W końcu i o fotkach zapomniałam ... aż do teraz. W końcu moja ulubiona wersja tego chińskiego fast food'u, który w dodatku tak często pojawia się na moim stole, musiał i w moim wirtualnym zakątku zagościć.

Najpierw kilkanaście dni temu miałyśmy go zjeść z Olą i Amber, ale ostatecznie stanęło na pasztecikach z łososiem. Tamten lunch skończyłyśmy wspaniałym deserem, który powstał przy naszym współudziale. Kawałek dyniowo-orzechowej tarty był nie tylko wyborny, ale i piękny w przekroju. Ciemnopomarańczowa warstwa dyniowo-kokosowa, pod nią ciemna orzechowa linia, by na samym dole wgryźć się w chrupki spód. Korzenne wypełnienie było satynowo gładkie i tak przyjemnie kontrastowało z chrupkim kruchym spodem. Całość była może odrobinę za słodka, ale tego właśnie, obok naszych kulinarnych pogaduszek, w tamten wietrzny dzień potrzebowałyśmy.


Mój ulubiony stir fry doczekał się swojego nowego zdjęcia po tym jak przedwczoraj wraz z Niną urządziłyśmy sobie babskie przedpołudnie. Ona, odrywająca się na chwilę od nauki, ja, zostawiając na blacie rosnące chleby, nad aromatyczną miseczką pełną makaronu, lekko ostrego kurczaka, chrupkich warzyw prowadziłyśmy rozmowy o zakwasie, o gotowaniu, o urządzaniu kuchni, o poznawaniu ... czyli wszystko to o czym mogą rozmawiać dwie blogerki, gdy się spotkają.


Ten dzień osłodziła nam Nina swoimi kokosowo-migdałowymi ciasteczkami, które chrupałyśmy sobie do kawy czy herbaty. Chrupkie, leciutko ciągnące w środku, bardzo kruche kółeczka bardzo nam posmakowały. Ale nie tylko nam. Mój ukochany też załapał się na kilka z nich, gdy wrócił do domu i po pierwszym kęsie wiedziałam, że mam zamówienie na kolejny wypiek.

Nino, Olu i Amber, wspaniale było się spotkać, wspólnie kucharzyć, a teraz czekam na kolejne takie okazje ... nie tylko u mnie w domku, o czym pewnie napiszę już niedługo :-)

A tymczasem zbieram pomysły na czekoladą wypełniony weekend u Atinki i Bei.


Mój ulubiony stir-fry
(4 porcje)

Składniki:
200 g mięsa (pierś kurczaka, indyka, polędwiczka wieprzowa, pierś kaczki, chuda wołowina) lub tofu

Marynata do mięsa:
1 łyżeczka jasnego sosu sojowego
1 łyżeczka ciemnego sosu sojowego
2 łyżeczki octu ryżowego
1/4 łyżeczki oleju sojowego

1 łyżka oleju arachidowego
1 łyżka drobno posiekanego imbiru
1 duży ząbek czosnku, posiekany
1 mała ostra papryczka, bez nasion i błonek, pokrojona w paski, lub kosteczkę

4-5 grzybów suszonych shitake (namoczonych przez 20 minut, pokrojonych w paski) lub innych grzybów (czasem zdarza mi się o nich zapomnieć :D)
2 garście dyni, pokrojonej w paski (można zastąpić ją marchewką)
2 garście groszku cukrowego, pokrojonej w paski (można zastąpić go zieloną fasolką szparagową)

Sos do smażenia:
1 łyżka sosu sojowego
1/2 łyżeczka oleju sezamowego
1 łyżeczka sosu ostrygowego lub rybnego
1 łyżeczka skrobi kukurydzianej, rozpuszczonej w 2-3 łyżkach wody

posiekana dymka, zielone części do dekoracji
uprażony sezam, do dekoracji
świeżo mielony pieprz

makaron soba, 2 porcje, ugotowany z dodatkiem wody z moczenia grzybów

Przygotowania: Dzień wcześniej zamarynować mięso. Jeśli używamy tofu, zamarynować rankiem. Mięso też można zamarynować rankiem. Warto by było w marynacie przynajmniej przez godzinę.
Po namoczeniu grzybów, ugotować makaron, odcedzić i przelać go zimną wodą. Wymieszać składniki sosu i zebrać pozostałe składniki, gdyż kiedy zaczniemy smażenie nie będzie już na to czasu.

Na oleju podsmażyć czosnek, chilli i imbir przez ok. 1 minutę. Dodać odsączone z marynaty mięso i przesmażyć je z każdej strony. Dodać grzyby i dynię, przesmażyć, dodać groszek. Podsmażyć wszystko, często mieszając, przez 2-3 minut. Podczas smażenia sprawdzić, czy nie potrzeba dodać oleju. Wlać sos do smażenia i od razu dodać makaron. Wymieszać wszystko i smażyć przez 1-2 minuty. Posypać dymką, sezamem, nałożyć porcje na talerze.

Źródło: to wypadkowa wielu przepisów, które wypróbowałam, dlatego tym razem mogę powiedzieć, że to "mój" stir-fry :-)

Korzenna tarta dyniowa

Składniki:
125 g masła, miękkiego, ale nie za bardzo
90 g miałkiego cukru (dałam zmielony wcześniej na cukier puder trzcinowy) (lepiej dać mniej - tak ok. 60 g)
1 żółtko
150 g mąki pszennej
100 g mąki orzechowej (ja dałam mieszankę orzechów, zmielonych na proszek)
1 białko, do posmarowania w czasie podpiekania

1 1/2 szklanki orzechów laskowych, uprażonych i obranych ze skorupek
1/3 szklanki brązowego cukru (lepiej dać ciut mniej niż 1/4 szklanki)

1/2 szklanki orzechów laskowych, uprażonych i obranych ze skorupek

1 1/2 szklanki puree z dyni
chlust wanilii
2 łyżki mieszanki przypraw korzennych (można dać piernikowej z dodatkiem kardamonu i gałki muszkatołowej)
3 duże jajka
1 szklanka mleka kokosowego
1-2 łyżki miodu (najlepszy jest leśny lub wrzosowy, można użyć syropu klonowego)
1 łyżeczka skrobi kukurydzianej (nie koniecznie, ale wtedy wypełnienie będzie stabilniejsze)

Przygotowania: Najpierw należy przygotować ciasto: masło utrzeć z cukrem, aż się połączy, ale nie do puszystości. Najlepiej robić to ostrzami miksera. Wsypać mąki i sól. Zmiksować krótko, dodając żółtko. Jeśli potrzeba dodać 1-2 łyżki zimnej wody. Wyłożyć ciasto na blat. Uformować jednolite ciasto (szybko, bo wyrabianie sprawia, że upieczemy zbyt twardy spód). Uformować płaski dysk, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w zamrażalniku przez ok. 30-45 minut lub w lodówce przez 2-4 godzin.

1 1/2 szklanki orzechów laskowych zmielić z cukrem trzcinowym do uzyskania pasty.

Puree z dyni zmiksować z ekstraktem z wanilii, przyprawą korzenną i miodem. Osobno wymieszać jajka z mlekiem kokosowym i ewentualnie skrobią. Dodać tą mieszaninę do puree.

Piekarnik nagrzać do 200 stopni Celsjusza. Ciasto rozwałkować i wyłożyć nim foremkę (ja piekłam w takiej o średnicy 24 centymetrów i nie zużyłam całego ciasta - resztę można zamrozić). Ponakłuwać w wielu miejscach widelcem. Schłodzić. Wyłożyć ciasto pergaminem do pieczenia i wysypać obciążnikami (ja używam ryżu/fasolki). Podpiec przez 15 minut, potem zdjąć pergamin z obciążnikami, posmarować rozbitym białkiem i zapiec przez ok. 5 minut. Wyjąć spód, rozsmarować na nim pastę z orzechów laskowych, a na to wylać masę dyniowo-kokosową. Zapiekać ok. 30-40 minut, a po 20 minutach przykryć folią aluminiową by się nie przypalił wierzch. Nadzienie ma być ścięte, ale nie wysuszone.

Źródło: spisałam ten przepis już dawno temu z jakiegoś anglojęzycznego bloga i niestety nie zapisałam źródła, dlatego jeśli ktoś z Was na niego wpadnie, będę wdzięczna za informację :-)

Smacznego.

niedziela, 13 lutego 2011

Idealny weekendowy obiad.


Moja fascynacja przepisami Wojciecha Modesta Amaro nie stygnie. Ba! Powiedziałabym, że nawet rozwija się coraz i coraz bardziej.


Tym razem na tapetę poszedł przepis na perliczkę, która u mnie zmieniła się w kurczaka, co zresztą było też zasugerowane w samej recepturze. Uwielbiam kurczaka pieczonego w całości podanego na weekendowy obiad, w akompaniamencie warzyw i chleba. Jednak zawsze jest niebezpieczeństwo, że pierś będzie przesuszona, a nóżki niedopieczone. A przecież każdemu domownikowi i zaproszonym gościom marzy się soczyste mięso, chrupka skórka, danie pełne aromatu i smaku.


Zwykle piekłam kurczaka, podpierając się wskazaniami termometru, ale nie oszukujmy się, czasem w domowym zabieganiu zagapimy się i wtedy katastrofa gwarantowana. W końcu kto w domowych warunkach ma piekarnik z sondą z alarmem? Dlatego teraz wystarczy budzik i czas.

Wolno pieczony drób w niskiej temperaturze nabiera smaku i aromatu, nie tracąc soczystości. Idealnym elementem całego procesu, jest ostatni 30-minutowy etap, gdy wszystkie soki stabilizując się, dopiekają kurczaka w stygnącym piekarniku. Czy istnieje jakakolwiek wada? Z całą pewnością powiem nie! Gdyż nawet jedyny zarzut jaki mógłby powstać, czyli brak zrumienionej skórki po tych blisko 2 godzinach pieczenia, zostaje odrzucony dzięki temu, iż na kwadrans przed podaniem wkładamy ptaka do mocno rozgrzanego piekarnika, by nabrał pięknie złotego koloru.

Dwukrotnie już upiekłam w ten sposób kurczaka i powiem, że to najlepszy i przede wszystkim pewny sposób na idealne mięso. Za każdym razem mięso miało idealną temperaturę, przy zachowaniu soczystości. I wierzcie mi, żaden sos nie jest potrzebny. Do takiego kurczaka podawać należy najprostsze dodatki, pasujące do sezonu, jesienią i zimą przykładowo karmelizowana cebulka lub pieczone warzywa korzeniowe, a wiosną czy latem grillowane warzywa i świeże sałaty. To danie broni się samo!


Dla mnie jest jeszcze jeden konieczny element na stole obok kurczaka ... chleb. Domowy, pachnący dopełnia rodzinnej atmosfery, tak ważnej po tygodniu pełnym zajęć i pracy. Pozwala odrobinę zwolnić, nabrać tchu i siły. Sprzyja rozmowom, dzieleniem się przeżyciami.

Tak właśnie wygląda mój idealny kurczak i idealny weekendowy obiad.


Wolno pieczony kurczak

Składniki:
1 cały kurczak z wolnego/ekologicznego chowu
1 cytryna, sparzona i pokrojona na ćwiartki

70 g miękkiego masła + mały chlust oliwy
2-3 ząbki, przeciśnięte przez praskę
2 łyżki czubrycy czerwonej
duża szczypta ostrej papryki
1 łyżeczka papryki słodkiej
1 płaska łyżka tymianku
1 łyżeczka soli
sól i pieprz

Przygotowanie: Piekarnik nagrzać do 145 stopni Celsjusza. Kurczaka umyć i bardzo dokładnie wysuszyć. Najlepiej użyć do tego ściereczki kuchennej, by skórka była idealnie sucha. Wtedy upiecze się na chrupko.

Masło zmieszać z czosnkiem, przyprawami i odrobiną oliwy, by uzyskać pastę. Połowę masła włożyć pod skórę na piersi kurczaka, resztą wysmarować całego kurczaka i cytrynę, którą należy włożyć do środka ptaka. Związać kurczaka, nadając mu kształt. Posolić skórkę kurczaka, najlepiej mieloną solą morską, dzięki temu skórka będzie jeszcze bardziej chrupka.

Kurczaka ułożyć bokiem (na nodze) na ruszcie blachy. Włożyć ostrożnie do piekarnika i piec 25 minut, po tym czasie przełożyć kurczaka na drugą nogę i znów piec 25 minut, potem położyć kurczaka piersią do góry i znów piec 25 minut. Po tym czasie z folii aluminiowej ułożyć gniazdko, tak by położyć na nim kurczaka do góry nogami (tzn. piersią w dół). Włożyć do wyłączonego (!) piekarnika na 30 minut.

Przed podaniem nagrzać piekarnik do 200 stopni i włożyć kurczaka na 15 minut, by skórka nabrała koloru i więcej chrupkości.

Podawać z ... czym dusza zapragnie :-) albo jak sugeruje Amaro z grillowanymi warzywami i sosem berneńskim.

Źródło: przepis zainspirowany recepturą na perliczkę z "Kuchnia polska XXI wieku" W. M. Amaro

Karmelizowana cebulka
(2 porcje)

Składniki:
5 średnich cebul, posiekane w piórka
2 duże szalotki, posiekane w piórka
3 łyżki oliwy
1 łyżka masła
duża szczypta tymianku
opcjonalnie: czosnek drobno posiekany, kropelka miodu leśnego

Przygotowanie: Na lekko rozgrzanej oliwie z masłem dusić (bez przykrycia, za to często mieszając) cebulę i szalotki z czosnkiem i tymiankiem, przez ok. 1 godzinę. W połowie czasu można dać kapkę miodu lub cukru, by wzmocnić efekt karmelizacji. Nie dopuścić do usmażenia cebuli na chrupko, ma się lekko zbrązowić, dzięki własnym cukrom, a nie dużemu ogniowi.

Smacznego.

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Zimowa sonata.


Zima sprzyja monotonii barw. Biel lub szarobura kołdra otulają ziemię, w domu też z szaf i szuflad wyciągamy koce i ciepłe szale, a na talerze nakładamy rozgrzewające dania. Niestety ulubione przez wielu, w tym i przeze mnie gulasze czy potrawki, które tak cudownie pasują do menu w mroźne dni, nie wyróżniają się kolorem. Ciepłe, ale brązowe dania są cudowne, gdy wracam zziębnięta do domu, a one otulają mnie rozkosznie zharmonizowanymi smakami. Nie zachwycają jednak kolorami.


W ostatni weekend jednak zapragnęłam czegoś kolorowego na talerzu, ale wciąż pełnego mocnego smaku. Żeberka wieprzowe marynowane w sosie sojowym, syropie klonowym, imbirze i goździkach doskonale odpowiedziały na to zapotrzebowanie. Rumiane mięso, wilgotne i lekko pikantne pieściło nie tylko podniebienia, ale i nos swoim aromatem. Choć wciąż dominowały kolory brąz i złoty, było tam jeszcze miejsce na warzywa, które w zwykłych potrawkach duszą się przez dłuższy czas w sosie.


Dlatego obok żeberek ułożonych na aromatycznych kromkach wybornego chleba pojawiła się sałatka na ciepło, w której królował kolor pomarańczowy i fioletowy. Kiedy doszło do tego bordo i zieleń sałaty od razu zrobiło się ciekawiej.

A co spotkało nas na języku? Słodycz podpieczonych warzyw, kwaskowatość pomarańczy, wyrazistość goździków i cudownie upieczony czosnek, doskonały do rozsmarowywania na chlebie. Każdy smak dał się wyczuć oddzielnie, a razem zagrały wspaniałą zimową sonatę.


Żeberka w zimowej marynacie

Składniki:
1 1/2 kg żeberek wieprzowych

2 łyżki oleju/oliwy
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżka kechupu
1 łyżka syropu klonowego/miodu leśnego
2 łyżki soku z cytryny
1 czubata łyżka tartego imbiru
1 łyżeczka mielonych goździków

Przygotowanie: Wszystkie składniki marynaty wymieszać. Żeberka pokroić na porcje po dwie kostki, oczyścić z nadmiaru tłuszczu i błon. Włożyć do torebki foliowej (ew. miski) i wymieszać dokładnie z marynatą. Jeśli zrezygnujemy z soku cytrynowego można tak potrzymać do 1 doby. Z sokiem cytrynowym powinno się marynować do 12 godzin. Najlepiej włożyć je w marynatę rano i popołudniu upiec.
Mięso wyjąć z lodówki na 1 godzinę przed pieczeniem. Wyjąć z marynaty, zachowując ją w miseczce. Mięso ułożyć na ruszcie ułożonym na blasze. Piec w 180 stopniach Celsjusza do 1 godziny, często obracając i smarując marynatą.

Zimowa sałatka na ciepło

Składniki:
6 marchewek, pokrojonych w słupki
2 pomarańcze, podzielone na cząstki
4 czerwone cebule, podzielone na szóstki
1 mała główka czosnku, każdy ząbek oddzielnie, ale w łupince
1 łyżka oliwy

1/2 łyżeczki goździków
sól i pieprz

Przygotowanie: Marchewki i czerwone cebule wymieszać z oliwą, goździkami, solą i pieprzem. Dodać delikatnie cząstki pomarańczek. Upiec w 200 stopniach przez ok. 25 minut, aż marchewki zmiękną, ale w środku dalej będą chrupkie. Czosnek przed podaniem wyjąć z łupinek. Można od razu przygotować z niego i łyżki sosu z pieczenia warzyw pastę do smarowania chleba.

Smacznego.

poniedziałek, 4 października 2010

Wyczekiwanie i przyprawa.


Lato definitywnie się skończyło, jesień objęła otaczający mnie świat w swoje ramiona, a ja przez ostatnie weekendy kurowałam się i leczyłam obolałe a to gardło a to plecy, w tygodniu grzecznie chodząc do pracy. W między czasie raczyliśmy się jesiennymi obiadami i deserami, rozgrzewaliśmy herbatą z miodem i imbirem, cieszyliśmy złotą jesienią lub kręciliśmy nosami na szarą słotę. To wszystko dobitnie świadczyło o jesieni.


Dlatego ja dziś, na przekór aurze, wspominam wiosenne obiady. Takie swojskie, takie polskie. Najpierw jednak ogórków małosolnych trzeba było nastawić, by obiad miał prawdziwie wyborny szlif. Takich zwyczajnych, bez udziwnień, bez kombinowania. Po prostu woda, sól, koper, chrzan i czosnek ... i oczywiście ogórki. Małe, możliwie proste i twarde, z odciętą "górką" by nie "sklapciały" jak to mówi moja Babcia. Zalane w wielkim glinianym garnku i drugie w mniejszym szklanym słoju czekają dzień i troszkę, a potem przez całą dobę są wyborne, najlepsze.

I gdy ostatni ogórek opuszcza słój, nowa partia pojawia się i znów znany harmonogram: ogórki, koper, chrzan, czosnek, sól i woda i wszystko od początku, przez przynajmniej miesiąc, aby ufetować się na cały rok.


Po pierwszej partii zjedzonej zupełnie solo lub tylko z chlebem i masłem, czas pomyśleć, by ogórki stały się towarzystwem dla czegoś równie smakowitego. Może więc pieczony w marynacie schab z młodą kapustą na lekko i ziemniaczki z wody z koperkiem? Czemu nie, skoro potem schab można pokroić cieniutko na plasterki, położyć na kanapce i zajadać ze smakiem ... oczywiście przegryzając ogórkiem.

A jeśli na bardziej wykwintne smaki mamy ochotę to nie ma nic lepszego nad pierwsze świeżutkie kurki. Ich leśny smak w połączeniu ze słodyczą cebulki, podkreślony wermutem, zaokrąglony śmietaną i dopełniony koperkiem, którego hojną porcję również na pieczone młode ziemniaczki kłaść należy, to coś na co czekam co roku. Raz, najwyżej dwa razy do roku pozwalam sobie na to wyśmienite danie, by żołądka co to się z grzybami nie lubi, nie drażnić zanadto. Ale też dzięki tej rzadkości danie to zyskuje blask diamentu. Atut unikalności i wyczekiwania w połączeniu z zaletą prostoty jest chyba najważniejszą w nim przyprawą.

I tak gdy wiosna już dawno przeminęła, lato się skończyło, ja powoli zaczynam gromadzić w sobie tę przyprawę i wyczekuję na te ukochane smaki, a tymczasem zużywam już tej zgromadzonej przyprawy na czekoladowe ciasta, śliwek zatrzęsienie i jabłka, które nigdy nie smakują tak dobrze jak jesienią.


Ogórki małosolne

Składniki:
1 1/2 kg ogórków
1 1/2 łyżki soli
1 1/2 - 2 litry
duży pęczek kopru, z baldachimami
1 młody czosnek przekrojony wszerz
1 kawałek chrzanu, przekrojony wzdłuż

Przygotowanie: W trzylitrowej kamionce układam ciasno ogórki, koper, czosnek i chrzan. Wodę lekko podgrzewam (ma być ciut cieplejsza niż w temperaturze pokojowej) i rozpuszczam w niej sól. Ogórki zalewam, dociskam talerzykiem (nie tak by zakryć całość, musi być dostęp powietrza), a talerzyk dociskam kamieniem*. Odstawiam w ciepłe miejsce na ponad dobę (najbardziej lubię po ok. 30-36 godzinach). Potem konsumuję :-)

* nie muszę mówić, że zarówno kamionka jak i kamień powinny być dokładnie wyczyszczone i najlepiej jeszcze wyparzone wrzątkiem, prawda? :-)

Schab pieczony w marynacie

Składniki:
1,3-1,5 kg schabu środkowego

Marynata:
75 ml oliwy (może być smakowa)
2-3 łyżki sosu sojowego
2 łyżki majeranku suszonego (można utrzeć go na proszek, ja zwykle nie ucieram)
2 łyżki mieszanki dowolnych lubianych przypraw (można tez użyć gotowych mieszanek, ale bez soli i glutaminianu), ja zwykle daję mieszankę z grubsza utartych w moździerzu suszonych przypraw: majeranek, cząber, tymianek, rozmaryn, bazylia, szałwia, czosnek, papryka, jałowiec, ziele angielskie, czasem z dodatkiem mięty, bardzo często z kolendrą, gorczycą i płatkami chilii lub z goździkami, cynamonem i anyżem.
kilka ząbków czosnku pokrojonych na słupki do nadziania

Przygotowanie: Składniki marynaty mieszam w miseczce, przelewam do worka foliowego zdatnego do pieczenia. Schab myję, suszę i czyszczę z błon. Nakłuwam cienkim nożem i wkładam kawałki czosnku. Mięso wkładam do marynaty, zawiązuję worek i wkładam do miski, a następnie do lodówki na 3-4 godziny najmniej, a najlepiej na dobę. Po tym czasie worek z mięsem wkładam do naczynia do zapiekania (bez otwierania i wylewania marynaty!). Od góry wkłuwam w mięso (przez worek, tak by nakłucie było nad poziomem płynu) termometr do pieczenia mięsa i odstawiam na godzinę, by mięso doszło do temperatury pokojowej. W tym czasie nagrzewam piekarnik do 240 stopni Celsjusza. Wkładam mięso i od razu zmniejszam temperaturę do 175 stopni Celsjusza. Piekę ok. 1 godziny, aż temperatura mięsa wyniesie 77 stopni Celsjusza. Wyjmuję z piekarnika, wyjmuję z marynaty na deskę i pozwalam mięsu odpocząć ok. 5-10 minut pod przykryciem. Marynatę zachowuję i w niej trzymam potem mięso, w niej również je odgrzewam. Podaję na ciepło, pokrojone na plastry-kotlety lub jako wędlinę.

Młoda kapusta na lekko
Przepis tutaj

Kurki w śmietanie

Składniki:
oliwa i masło
1 duża cebula lub 2-3 szalotki, drobno posiekana
500 dag kurek
75 ml. wermutu (ew. białego wina)
200 g śmietany 18%
koperek

Przygotowanie: Najpierw na oliwie z masłem smażę oczyszczone grzyby (większe kroję wzdłuż na 1-2 części, mniejsze zostawiam w całości). Smażę na średnim ogniu ok. 10 minut, by odparować z nich całą wodę (dzięki temu tracą gorzkość). Odkładam do miseczki. Na tej samej patelni na oliwie z masłem szklę cebulkę. Potem wlewam wermut i redukuję go na średnim ogniu do 1/3. Dorzucam kurki, chwilę mieszam by wchłonęły wermut, wlewam śmietanę i mieszam na małym już ogniu przez 1-2 minuty. Przed podaniem mieszam a dużą garścią koperku. Podaję z młodymi ziemniaczkami.

Co roku na przełomie maja i czerwca kupuję 1 kg kurek. Z pierwszego 1/2 kg kurek robię to danie. Z drugiej połowy gotuję zupę, którą robi się bardzo podobnie z początku co kurki w śmietanie. Po dodaniu kurek do cebuli z wermutem dodaję większość do ugotowanej wcześniej kartoflanki (dobry bulion, 2-3 ugotowane ziemniaki, zmiksowane razem) i miksuję. Dodaję resztę kurek, doprawiam śmietaną i koperkiem. Niebo w gębie ... ach, gdyby nie brak tolerancji grzybów przez żołądek to bym tak jadła całą wiosnę i lato, a potem jesienią inne smakowitości z grzybów. Cóż, pozostają mi pieczarki, na które mój brzuszek nie narzeka ;-)

Smacznego.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...